Friday 10 April 2015

Alesund - at first sight

As I've already mentioned, Norway welcomed us with wonderful, sunny and warm weather. The drive from the airport to Alesund, through a few islands, was so beautiful, although not too long. When we got to the town centre, our host, Antonia was waiting for us. She decided to pick us up and take us to her apartment. Antonia is a very warm and kind person, so if you're ever looking for a place to stay in Alesund, I couldn't recommend her place enough. Anyway, on our way to the studio she told us that the weather was, in fact, extraordinary. She said that usually at that time of the year she had her garden furniture all hidden cause otherwise she had to collect it from her neigbours (due to strong wind). And I even managed to spend some time one evening outside, cause it was so warm.

When we finally settled in, we decided to take our chances and go see the sunset from the viewpoint that was a 5 minute walk away from the apartment. The views - wow! That was the highest point around, so the view of the town and the neighbouring islands was magnificent. And that actually was the best sunset we saw in Alesund, so we were happy we went.

We had two options to get from the apartment to the town centre. Well, two on foot. I'm not counting the buses or taxis, cause we didn't use them.

We could either walk down among the houses to the main street and follow it to the town centre. Which we did maybe once... And rather on the way back.

Or we could follow the trail towards the viewpoint. Usually, there are stairs from the viewpoint right into the town centre (see picture below), but they were being repaired, so we couldn't use them. However, we could make a turn somewhere next to the direction sign and get down as well. Not straight to the centre, but close enough. We loved that path since most of it was above the town and we felt like we were so far away from the civilisation (apart from the lights all along the way, especially useful after dark ;)).

*

Jak już wspominałam, Norwegia przywitała nas piękną, słoneczną i ciepłą pogodą. Przejazd z lotniska do Alesund, przez kilka wysp, obfitował w cudowne widoki, choć nie trwał długo. Kiedy dotarliśmy do centrum miasteczka, nasza gospodyni, Antonia czekała już na nas. Stwierdziła, że lepiej będzie, gdy tam się umówimy i sama zabierze nas do mieszkania. Antonia jest bardzo miłą i ciepłą osobą, więc jeśli kiedykolwiek przypadkiem będziecie szukali noclegu w Alesund, z czystym sumieniem mogę ją polecić. W każdym razie, w drodze do mieszkania Antonia mówiła, że rzeczywiście trafiliśmy na wyjątkową pogodę. Mówiła, że zwykle o tej porze roku meble ogrodowe ma już dawno pochowane, bo inaczej musi je zbierać z ogrodów sąsiadów, gdyż tak silne wieją wiatry. A mi się nawet udało jednego wieczoru posiedzieć trochę na dworze, bo tak było ciepło.

Kiedy już się rozgościliśmy, postanowiliśmy skorzystać z tego naszego szczęścia i pójść obejrzeć zachód słońca z punktu widokowego, który znajdował się jakieś 5 minut spacerem od mieszkania. Widoki - wow! To najwyższy punkt w okolicy, więc widok na miasto i pobliskie wyspy był cudowny. I był to najładniejszy ze wszystkich zachodów słońca, jakie udało nam się w Alesund zobaczyć, więc tym bardziej byliśmy zadowoleni, że zdecydowaliśmy się tam pójść.

Mieliśmy dwie drogi, którymi mogliśmy się dostać z mieszkania do centrum miasta. Dwie piesze drogi. Autobusów i taksówek nie liczę, bo z nich nie korzystaliśmy. 

Pierwszą było zejście pomiędzy domami do głównej ulicy i pójście wzdłuż tej drogi do centrum miasta. Skorzystaliśmy z niej z raz... i to raczej w drodze powrotnej.

Drugą drogą było pójście szlakiem w stronę punktu widokowego. Zwykle, wprost z punktu widokowego można zejść schodami do centrum miasta (co widać na jednym ze zdjęć poniżej). Ale my, oczywiście, trafiliśmy na remont tychże schodów, więc zejście nimi odpadało. Jednakże, w drodze z mieszkania do punktu widokowego mogliśmy odbić na drogę w stronę miasta. Stał tam drogowskaz, zresztą i tak ciężko byłoby się zgubić. Nie dochodziło się tamtędy do samego centrum, ale bliziutko. I tą właśnie drogą głównie się poruszaliśmy. Większość tej drogi biegnie wysoko ponad miastem, więc czuliśmy się, jakbyśmy byli z dala od cywilizacji (no, może poza drobnym szczegółem w postaci oświetlenia wzdłuż tej drogi, głównie przydatnego po zmroku ;)).  

That's what the path/trail looked like / Tak właśnie wyglądała ścieżka
 Views from the path / Widoki ze ścieżki
 The direction sign / Kierunkowskaz
 The neighbouring islands / Sąsiednie wyspy
 Alesund


Travel Tuesday

Tuesday 7 April 2015

Happy birthday, Artur!

I've been away for quite some time now. This long pause wasn't planned, wasn't intentional. I was made to lie in bed for over three weeks due to back problems. And since I don't own any kind of tablet or laptop, I couldn't write either (cause I couldn't sit). As simple as that. Now I'm (getting) back to the living, more or less, so I can get back here as well.

Today is a special day for me. Six years ago today my big boy was born. Yes, it's already been six years. It was warm and sunny back then. Unlike today. He changed our lives forever.

He's a big boy now. Starting school in September. Our lttle traveler. Open to the world and to new experiences. My beloved son. Happy birthday, Artur!

*

Długo mnie nie było. Ta przerwa nie była ani zaplanowana ani celowa. Zostałam zmuszona do leżenia w łóżku przez ponad trzy tygodnie z powodu bólu pleców. A jako że nie należę do posiadaczy żadnych tabletów czy laptopów, nie mogłam pisać (bo nie mogłam siedzieć). Po prostu. Teraz wracam do żywych, mniej więcej, więc i tu wrócić mogę.

Dziś jest wyjątkowy dzień. Dokładnie sześć lat temu na świat przyszedł mój duży chłopczyk. Tak, minęło już sześć lat. To był ciepły i słoneczny dzień. Nie to co dzisiaj. Na zawsze zmienił nasze życie.

Teraz już duży z niego chłopak. We wrześniu zaczyna naukę w szkole. Nasz mały podróżnik. Otwaty na świat i nowe doświadczenia. Mój kochany synek. So lat, Arturku!