Saturday 23 November 2013

Happy Birthday!

It's my husband's birthday today. Since he didn't want to celebrate it in any special way, we spent all day home, chilling and having fun. Well, I baked some muffins (three types: oatmeal, lemon and orange), then Arturek helped me turn one muffins into a birthday cake (we decorated it together) and when Chris's parents came to visit, we celebrated his day a bit.

Plus, Arturek learned to play one... a bit forgotten game today. Do you know it? ;)

Happy birthday, hun!

Dziś mój mąż obchodzi urodziny. Jako że nie chciał ich w jakiś specjalny sposób obchodzić, zostaliśmy w domu odpoczywając i dobrze się bawiąc. Upiekłam trochę muffinek (trzy rodzaje: owsiane, cytrynowe i pomarańczowe), potem Arturek pomógł mi zamienić jedną z nich w tort urodzinowy (razem dekorowaliśmy), a gdy przyjechali rodzice Krzysia, troszkę poświętowaliśmy.

Dodatkowo, Arturek nauczył się dziś grać w... pewną troszkę już zapomnianą grę. Kto ją jeszcze pamięta? ;)

Wszystkiego najlepszego, kochanie!

 And that's the game in question. Later the route was drawn on the floor / A to gra, o którą pytałam. Później trasa została narysowana na podłodze
 And this picture was taken a couple of days ago, but it's just so cute ;) / A to zdjęcie zostało zrobione kilka dni temu, ale jest po prostu takie słodkie ;)

Friday 22 November 2013

Lecker, Lecker!!

"Our" part of the outdoor area had one little (teeny tiny) disadvantage compared with the "other" part. It lacked a place that we all loved.

Every day when we were lying by the pool, we were anticipating a sound that was instantly making us even happier, almost ecstatic.Words that meant that in a few minutes we're going to be enjoying a delicious mixture of great tastes and vibrant colours. The magic words.

Lecker, Lecker!

Vitamin coctails. Healthy and delicious! What more can you want? Freshly squeezed juice mixed with ice. A perfect refreshment on a hot and sunny day.

From the first sip on the first day we knew we're going to want a lot more. We usually took two at once and Artur was the first one to try both of them and choose one for himself. That's how delicious it was! Arturek's most favourite was strawberry-banana, we loved banana-ice-coffee or the one with cherries. Although each one with pomegranate was perfect for me as well.

Its not like we couldn't get them on "our" part of the area (hence the anticipated words). They (the couple selling the coctails) were coming to us with trays full of various tastes and we could choose from even wider range as well. So the service was perfect.  But it's the "other" part that had the coctailteria at hand.

And each coctail cost only 2 euros! Worth every cent.

"Nasza" część hotelowego ogrodu miała jedną małą (maluteńką, tyciusieńką) wadę w porównaniu z "obcą" częścią. Brakowało jej miejsca, które wszyscy uwielbialiśmy.

Każdego dnia, gdy leżeliśmy nad basenem, wyczekiwaliśmy dźwięku, który sprawiał, że od razu czuliśmy się szczęśliwsi, dużo, dużo szczęśliwsi. Słowa, które oznaczały, że już za chwileczkę, już za momencik będziemy rozkoszować się eksplozją wspaniałych smaków i żywych kolorów. Magiczne słowa.

Lecker, Lecker!

Koktajle witaminowe. Zdrowe i przepyszne! Czego chcieć więcej? Świeżo wyciśnięty sok zmieszany z lodem. Idealne orzeźwienie w gorący i słoneczny dzień.

Od pierwszego łyku pierwszego dnia wiedzieliśmy, że chcemy więcej. Zwykle zamawialiśmy dwa i to Artur pierwszy obu próbował i decydował, który będzie dopijał. Tak były pyszne! lubionym smakiem Arturka był truskawkowo-bananowy, mu lubiliśmy banana z mrożoną kawą lub ten z wiśniami. Chociaż każdy z granatem był dla mnie również idealny.

To nie tak, że nie mogliśmy ich dostać po "naszej" stronie (stąd te wyczekiwane słowa). Oni (para, która je sprzedawała) przychodzili na naszą stronę z tacami pełnymi koktajli w różnych smakach, ale mogliśmy też sobie zamówić dowolny inny. Tak więc obsługa była bez zarzutu. Ale to ta "druga" strona miała koktajlterię na wyciągnięcie ręki.

A każdy koktajl kosztował tylko 2 euro! Wart każdego centa.

Wednesday 20 November 2013

Pool fun

I guess I'm back to the living. Ok, joking. Just managed to do all the work I had to finish. The deadlines and all were so close, that I had to sit down and just work, work, work. I just have enough of pictures for... well, probably not for long, despite what I might be saying right now.

Anyhow, since it's getting colder and colder outside (though it's still quite pleasant as for this time of the year), I'd like to get back to my Turkish story, which I had to drop for some time.

Turkey's been really good to us. It turned out that we managed to be spending time in hot Turkish sun while it was really cold here where we live. And two weeks (or less) after we got back home, the weather became very warm and sunny again. Nice, huh?

Turkey, think and write about Turkey. Yeah...

When we decided that we're going to Turkey this year, we knew perfectly well, that we'd spend a lot of time by the pool. We chose a hotel that had water slides to have some diversification of pool activities and was close to the beach, just in case. Before the trip, we talked many time about the amount of fun we were going to have on the slides.

When we got to Turkey, reality hit us and we discovered that we didn't really need the slides. Artur didn't want to go anywhere near the big ones. All he did was to slide down a yellow elephant situated in the middle of one of the kiddy pools.

Ah, yes, the pools. The outdoor area of the hotel was kinda divided into two parts. By the restaurant. One part, that we hanged out in most, consisted of two pools: one big and deep one, and one kiddy pool. There were fewer people here and it was waaaaay more quiet, so perfect for us. The other part was totally different. Like a whole new world. Loud, noisy, full of music and laughter. It's not like these weren't heard on "our" part, not at all, but they were more quite. You know, the distance and all. That "other" part consisted of three pools. One kiddy pool with a yellow elephant slide. One big and deep pool in which two of the big slides ended. And another deep pool, not really that big, in which the other two big slides ended.

The big slides weren't turned on the whole time. They were on twice a day for ca. 90-120 minutes, can't remember exactly, as we weren't interested in it. However, I've never seen a queue to any of the slides. Apparently we weren't the only ones not using them.
 
So what were we doing in the water of not sliding down as planned? Artur was, I think, the only child swimming and playing in the big pool on "our" side. He can't swim by himself yet, but with the help of a swim ring, he managed to move around the pool by himself. And pretty well. He also had a "learn-to-swim" vest (a swim vest), which he was using from time to time. A great thing, really. Keeps the child above water, but it's the child that has to keep the balance and keep his head above water (the ring pretty much does it for him). Plus, there's much more freedom in arm movement, so the child can honestly learn swimming moves.

Apart from that, Artur had a shark-like cap as well. And being a shark was a great fun! I wanted him to play in the pool with his hat on (because of the sun), but he preferred the shark much more. Can't blame him for that ;) There was always one of us playing with him in the big pool, making up games and having fun.

When Artur wanted to play in the kiddy pool, which also happened from time to time, he was taking his Cars' cars and sharing them with other children in exchange for their toys. Everyone left their toys by the pool for the day for others to use as well and collected them in the evening. Such a cooperation ;)

Arturek wasn't the only one that we were going into the pool with. Almost every day, and sometimes twice a day, Paulinka was also enjoying herself in the kiddy pool. Of course, not by herself. Either me or Chris were holding her in the water. And she enjoyed it a lot, often calming down during the bath and falling asleep soon after ;)

No dobrze, chyba wracam do żywych. Ok, żartuję. Ale udało mi się skończyć całą pracę, która nade mną wisiała. Terminy zbliżały się na tyle szybko, że musiałam usiąść i pracować, pracować pracować. Mam dość zdjęć na... no, zapewne nie na długo, mimo tego, co mogę w tej chwili twierdzić.

W każdym razie, jako że na dworze robi się coraz zimniej (choć wciąż jest całkiem przyjemnie jak na tę porę roku), chciałabym wrócić do mojej tureckiej opowieści, którą musiałam na jakiś czas porzucić.

Turcja była dla nas wspaniała. Okazało się, że udało nam się spędzić czas w gorącym tureckim słońcu, gdy tu, gdzie mieszkamy, było naprawdę zimno. A dwa tygodnie (lub mniej) po naszym powrocie, pogoda znów zmieniła się w ciepłą i słoneczną. Fajnie, nie?

Turcja, myśl i pisz o Turcji. Taaa...

Kiedy zdecydowaliśmy się na wyjazd do Turcji w tym roku, dokładnie wiedzieliśmy, że dużo czasu będziemy spędzać nad basenem. Wybraliśmy hotel ze zjeżdżalniami dla urozmaicenia basenowych wrażeń, ale będący jednocześnie w miarę blisko plaży, na wszelki wypadek. Przed wyjazdem wielokrotnie rozmawialiśmy o tej dobrej zabawie, która nas czeka na zjeżdżalniach.

Kiedy przyjechaliśmy do Turcji, dopadła nas rzeczywistość i odkryliśmy, że zjeżdżalnie wcale nie są nam do szczęścia potrzebne. Arturek nie chciał się zbliżać do tych dużych. Jedynie kilka razy zjechał na zółtym słoniu usytuowanym w brodziku.

Ah, no tak, baseny. Zewnętrzna część hotelu była tak jakby podzielona na dwie części. Przez restaurację. Pierwsza część, w której spędzaliśmy większość czasu, składała się z dwóch basenów: jednego dużego i głębokiego i jednego brodzika. Było tu mniej ludzi i było zdecydowaaaaanie ciszej, co dla nas było idealne. Druga część była zdecydowanie inna. Jak zupełnie inny świat. Głośna, hałaśliwa, pełna muzyki i śmiechu. To nie tak, że to wszystko nie było słyszalne po naszej stronie, skąd, ale było zdecydowanie cichsze. Wiecie, odległość i te sprawy. Ta "obca" część składała się z trzech basenów. Jednego brodzika z żółtym słoniem zjeżdżalnią. Jednego dużego i głębokiego, w którym swój finisz miały dwie duże zjeżdżalnie. I jeszcze jednego głębokiego, ale nie tak dużego, w którym finiszowały pozostałe dwie duże zjeżdżalnie. 

Duże zjeżdżalnie nie były włączone przez cały czas. Włączano je dwa razy dziennie na około 90-120 minut, nie pamiętam dokładnie, bo niespecjalnie nas to interesowało. Jednak nigdy nie widziałam kolejki do którejkolwiek ze zjeżdżalni. Najwidoczniej nie tylko my nie korzystaliśmy ze zjeżdżalni.

Więc co robiliśmy zamiast, zgodnie z planem, korzystać z tychże zjeżdżalni? Artur był, myślę, jedynym dzieckiem, które pływało i bawiło się w dużym basenie po "naszej" stronie. Nie umie jeszcze samodzielnie pływać, ale z pomocą kółka do pływania swobodnie przemieszczał się w basenie. I to całkiem nieźle sobie radził. Miał też kamizelkę do nauki pływania, z której korzystał od czasu do czasu. Naprawdę wspaniała rzecz. Utrzymuje dziecko na wodzie, ale dziecko samo musi utrzymać równowagę i trzymać głowę nad wodą (kółko, chcąc nie chcąc, wykonuje tę pracę za dziecko). No i dziecko ma dużo większą swobodę ruchów, szczególnie ruchów rąk, więc naprawdę może nauczyć się pływać.

Dodatkowo, Arturek miał też czepek - rekina. A bycie rekinem było wspaniałą zabawą! Chciałam, żeby w basenie bawił się w czapce (z powodu słońca), ale on wolał zdecydowanie bardziej swój rekinowy czepek. Ciężko się mu dziwić ;) Zawsze któreś z nas bawiło się z nim w dużym basenie, wymyślając zabawy i dobrze się bawiąc.

Kiedy Arturek chciał się bawić w brodziku, co czasem też się zdarzało, zabierał swoje samochodziki z Autek i dzielił się nimi z innymi dziećmi w zamian za ich zabawki. Wszyscy zostawiali zabawki przy basenie na dzień, aby inni również mogli z nich korzystać i zbierali je wieczorem. Taka współpraca ;)

Arturek nie był jedyną osobą, z którą wchodziliśmy do basenu. Prawie codziennie, a czasem dwa razy dziennie, Paulinka również zażywała kąpieli w brodziku. Oczywiście nie sama. Albo ja albo Krzysiek trzymaliśmy ją w wodzie. Bardzo jej się to podobało. Często uspokajała się w trakcie kąpieli i zasypiała zaraz po ;)

 That's me standing at the bottom of the pool / To ja stoję na dnie basenu
 That's the "other" part / A to "obca" część