Sunday 30 June 2013

A climb - this time for real

You already know how it happened that I found myself in the mountains in October. And you already know which route to Morskie Oko we didn't take on that first day. So it's high time to share with you what we actually did.

Ambitious as we are, especially after spending a night on the train, we started our climb quite rested and ready for a good challenge. Easy solutions weren't for us. We wanted adrenaline and emotions. Ok, too farfetched ;) And I wasn't the one choosing the route as it was my first time there, so I was just following.

The first part of the climb is quite easy. You simply don't have a choice and have to walk up the concrete route. After ca. half an hour or so (can't remember exactly, but it wasn't long), you get to Wodogrzmoty Mickiewicza (what can be roughly translated as Mickiewicz's Waterfalls). And that's the place where you can choose between two routes. The easy one - to follow the concrete path. Or the longer and more difficult path - to turn right from the concrete path and start your climb really hard.

So we turned right. And started climbing. Already the beginning is really steep. Until you get to Nowa Roztoka (1292 metres above sea level). Then, for some time, the path is quite even. No ups and downs, or only minor ones. You walk a path with really high mountains on your right and on your left. Well, it's not Mont Everest high, but high as for Tatra Mountains. It's a magical places.

And then the climb continues. You have to walk up again. It's steep, it's icey, it's slippery. There were places where I thought I could never get through, that I might fall down. That's how slippery it was. Slippery plus steep - not a safe combo. If it hadn't been for the guys, I wouldn't have made it. But, after a lot (and by "a lot" I mean "a loooooot") of effort put into it - we got to another waterfall - Siklawa.

The end of the climb? You wish. Just the beginning. We had to keep going as there was still a looong way ahead of us and less and less time till the sunset. So we kept going. And going, and going. Until we saw ponds. That's when I knew we got to the Valley of Five Polish Ponds. Wow is not a good expression to describe what I saw there. It was soooo pretty! Sky, mountains, water. All in similar colours. Indescribable. And when I thought it couldn't get any better, it simply did.

There is a hostel there, in that valley, right next to one of the ponds. A wonderful location. But just a quick stop for us. We simply grabbed a bite, rested for a bit and kept going to reach our goal before the sunset.

And so the climb continued. I must say that probably this climb was the worst. I was already exhausted, that's true. And that bit of rest also added something to it - I tasted what it felt like to rest and wanted no more effort any more.

Anyhow, just to let you know, we made it. I made it. We finally got to Morskie Oko before the sunset. The views were marvellous. It was so worth all the effort. And that feeling of pride when you reach the goal...

Już wiecie, jak to się stało, że znalazła się w górach w październiku. I już wiecie, której trasy do Morskiego Oka nie wybraliśmy tego pierwszego dnia. Więc już najwyższy czas, by podzielić się z Wami tym, co właściwie tego pierwszego dnia robiliśmy.

Jako osoby (nad)ambitne, z lekka wypoczęte po nocy spędzonej w pociągu, byliśmy gotowi na prawdziwe wyzwanie. Łatwe rozwiązania nie były dla nas. Chcieliśmy dobrej dawki adrenaliny i prawdziwych emocji. No dobra, trochę za daleko się posuwam ;) Ja nie wybierałam trasy, gdyż był to mój pierwszy pobyt w tym miejscu. Ja tylko podążałam za innymi. 

Pierwsza część wspinaczki jest prosta. Po prostu nie ma wyboru i trzeba podążać asfaltową drogą w górę, w stronę Morskiego Oka. Po około pół godzinie albo coś w tym stylu (nie pamiętam dokładnie, ale nie trwało to jakoś super długo) dociera się do Wodogrzmotów Mickiewicza. I to jest miejsce, gdzie można dokonać wyboru trasy. Pójść łatwiejszą - dalej w górę asfaltową drogą. Lub pójść dłuższą i trudniejszą trasą - skręcić w prawo i od razu z wysokiego c rozpocząć wspinaczkę. 

Więc skręciliśmy w prawo. I zaczęliśmy się wspinać. Już sam początek jest bardzo stromy. Praktycznie aż do Nowej roztoki (1292 m.n.p.m.). Potem, przez jakiś czas, droga jest w miarę płaska. Żadnych wspinaczek i zejść, ewentualnie jakieś malutkie. Idzie się ścieżką pośród naprawdę wysokich gór. Tzn. nie w stylu Mont Everestu, ale wysokch jak na Tatry. Magiczne miejsce.

A potem znów trzeba się wspinać. Znów idzie się w górę. Jest stromo, jest lód, jest ślisko. Były miejsca, których myślałam, że nie przejdę, że mogę spaść. Tak było ślisko. Ślisko i stromo - niezbyt bezpieczna kombinacja. Gdyby nie chłopacy, nie dałabym rady. Ale, po wielkim (i przez "wielki" rozumiem "wieeeeeelki") wysiłku, udało się dotrzeć do kolejnego wodospadu - do Siklawy.

Koniec wspinaczki? Chcielibyście. To był dopiero początek. Musieliśmy iść dalej, gdyż wciąż daleka droga przed nami i coraz mniej czasu do zachodu słońca. Więc szliśmy. I szliśmy i szliśmy. Aż ujrzeliśmy stawy, I wtedy wiedziałam, że dotarliśmy do Doliny Pięciu Stawów Polskich. Wow nie jest dobrym wyrażeniem, aby określić to, co tam ujrzałam. Tak ślicznie to wyglądało! Niebo, góry, woda. Wszystko w podobnych kolorach. Nie do opisania. I kiedy już mi się zdawało, że piękniej nie będzie, robiło się jeszcze lepiej.

W dolinie jest schronisko, usytuowane nad jednym ze stawów. Piękna lokalizacja. Ale tylko szybki przystanek dla ans. Szybka przekąska, chwilka odpoczynku i czas wyruszać w dalszą drogę, by dotrzeć do celu przed zachodem słońca. 

I tak oto wspinaczka trwała dalej. I chyba ta część była najgorsza. Już byłam wykończona, to fakt. Ale dodatkowo zdążyłam już zakosztować, jak smakuje odpoczynek i nie chciałam już dalej się męczyć. 

W każdym razie, udało się nam. Mi się udało. Dotarliśmy do Morskiego Oka przed zachodem słońca. Widoki - przepiękne. Warto było się trudzić. I to uczucie dumy z osiągnięcia wyzaczonego celu...
 


No comments:

Post a Comment