Tuesday 25 June 2013

Tatra Mountains - how it all started

Tatra Mountains. A trip that we took in October. I haven't been there since high school. Pieniny - sure, during college with Krzysiek. But Tatra Mountains? Nope. And the upper parts of the mountains - never.

We were spending a wonderful long week(end) in Kniewo last year when I decided I wanted to go to Tatra Mountains. And I knew I could do that. My husband's father and sister go there every year somewhere in September/October as a part of their namesday-birthday celebration. They usually take a bunch of friends with them. And my father goes with them from time to time as well. And I knew he was going this time as well. I was probably the last one to make up my mind. We were walking in the forest in Kniewo, breathing in that fresh air, listening to birds singing, enjoying the sun shining on our faces, when I pikced up my phone and texted my in-law that I was going with them. Totally a spur of the moment decision. And even though many times before the set off I was changing my mind about that trip (nobody knew that, I was simply once really excited about this trip and then, a moment later, kickimg my ass for deciding to go), I'm really glad that I went there. And, the day before the trip, I found out that I was pregnant. That wasn't going to stop me, though. And only two people knew - me and my husband. Ok, and my husband's aunt as she was confirming the good news ;)

We took off on Wednesday evening. Took the night train to Zakopane. Got there, grabbed something to eat and tea/coffee (whatever people preferred), took a bus to Palenica Białczańska and started our hike. With bags on our backs, of course. As we had to get to the hostel. And we didn't take the easy, concrete path. No. We took the "high mountains" path. All icey, slippery, snowy, narrow... Not that safe, right? I was really exhausted. I'm not ashamed to admit that. The night on the train added something to that as well - you can't feel absolutely rested after spending a night on a train. Or can you? Well, I can't. I'm really proud of myself that I made it. There were moments when I wanted to give in. Just stay put, not make another step. Didn't matter where. But I kept going. My father was a huge help for me, although I know that he was terrified seeing me that tired on the way. I could see that in his face, even though he didn't say a word. That's why I'm proud of him, too ;) And the hike took way longer than all the signs were telling us it would. That's cause of snow and ice. But we were aware of the fact that it was gonna look that way...

More details on the path we took and all - next time ;)

Tatry. Nasz październikowy wypad. Nie byłam w Tatrach od liceum. W Pieninach owszem - z Krzysiem, podczas studiów. Ale Tatry? Nie. A już wyższe partie gór - nigdy.

Spędzaliśmy piękny długi weekend/tydzień w Kniewie w zeszłym roku, gdy naszła mnie ochota na wyjazd w Tatry. I wiedziałam, że mogę to zrobić. Tata i siostra mojego męża jeżdżą tam co roku w okolicach września/października w ramach obchodów swoich urodzino-imienin. Zwykle zabierają ze sobą grupkę znajomych. No i mój tata jeździ z nimi od czasu do czasu. I wiedziałam, że tym razem również pojedzie. Chyba byłam ostatnią osobą, która zdecydowała się na wyjazd. Spacerowaliśy sobie po lesie w Kniewku, oddychając świeżym powietrzem, słuchając śpiewu ptaków i ciesząc się słońcem ogrzewającym nasze twarze, gdy wyciągnęłam z kieszeni telefon i napisałam do mojego teścia, że jadę z nimi. Decyzja chwili w 100%. I choć wiele razy przed wyjazdem zmieniałam zdanie na temat tej wycieczki (do siebie, nie informowałam nikogo o tym, ale raz się cieszyła z podjętej decyzji, innym zaś razem miałam do siebie wielkie pretensje), bardzo się cieszę, że pojechałam. No i, dzień przed wyjazdem, dowiedziałam się, że jestem w ciąży. Ale to nie było w stanie mnie powstrzymać. Tylko dwie osoby wiedziały - ja i mój mąż. No dobra, i ciocia męża też, ale tylko dlatego, że potwierdzała dobrą nowinę ;)

Wyruszyliśmy w środę wieczorem. Nocnym pociągiem do Zakopanego. Dojechaliśmy, zjedliśmy coś, wypiliśmy kawę/herbatę (w zależności od preferencji), podjechaliśmy busem do Palenicy Białczańskiej i rozpoczęliśmy wspinaczkę. Z plecakami na plecach, oczywiście. Jakoś musieliśmy dostać się do schroniska. I nie poszliśmy łatwiejszą, asfaltową drogą. O, nie. Poszliśmy "przez góry". Drogą oblodzoną, śliską, zaśnieżoną, wąską... Nie brzmi zbyt bezpiecznie, prawda? Byłam wykończona. I nie wstydzę się do tego przyznać. Noc w pociągu też zrobiła swoje - nie można być wypoczętym po nocy spędzonej w pociągu, prawda? A może jednak? Cóż, ja nie jestem w stanie. Jestem z siebie dumna, że udało mi się dojść do końca. Były chwile, kiedy chciałam się poddać. Po prostu usiąść, nie zrobić ani jednego kroku więcej. Nieważne gdzie. Ale szłam dalej. Mój tata okazał się dla mnie nieocenioną pomocą, choć wiem, że był przerażony patrząc na mnie, taką wykończoną na trasie. Widziałam to na jego twarzy, choć nie powiedział ani słowa. Dlatego z niego też jestem dumna :) A sama wspinaczka zajęła nam dużo więcej czasu niż wskazywały na to jakiekolwiek znaki. Z powodu śniegu i lodu. Ale mieliśmy świadomość,że tak to będzie wyglądało...

Więcej szczegółów na temat wspinaczki i w ogóle - następnym razem ;)

No comments:

Post a Comment