I guess I'm back to the living. Ok, joking. Just managed to do all the work I had to finish. The deadlines and all were so close, that I had to sit down and just work, work, work. I just have enough of pictures for... well, probably not for long, despite what I might be saying right now.
Anyhow, since it's getting colder and colder outside (though it's still quite pleasant as for this time of the year), I'd like to get back to my Turkish story, which I had to drop for some time.
Turkey's been really good to us. It turned out that we managed to be spending time in hot Turkish sun while it was really cold here where we live. And two weeks (or less) after we got back home, the weather became very warm and sunny again. Nice, huh?
Turkey, think and write about Turkey. Yeah...
When we decided that we're going to Turkey this year, we knew perfectly well, that we'd spend a lot of time by the pool. We chose a hotel that had water slides to have some diversification of pool activities and was close to the beach, just in case. Before the trip, we talked many time about the amount of fun we were going to have on the slides.
When we got to Turkey, reality hit us and we discovered that we didn't really need the slides. Artur didn't want to go anywhere near the big ones. All he did was to slide down a yellow elephant situated in the middle of one of the kiddy pools.
Ah, yes, the pools. The outdoor area of the hotel was kinda divided into two parts. By the restaurant. One part, that we hanged out in most, consisted of two pools: one big and deep one, and one kiddy pool. There were fewer people here and it was waaaaay more quiet, so perfect for us. The other part was totally different. Like a whole new world. Loud, noisy, full of music and laughter. It's not like these weren't heard on "our" part, not at all, but they were more quite. You know, the distance and all. That "other" part consisted of three pools. One kiddy pool with a yellow elephant slide. One big and deep pool in which two of the big slides ended. And another deep pool, not really that big, in which the other two big slides ended.
The big slides weren't turned on the whole time. They were on twice a day for ca. 90-120 minutes, can't remember exactly, as we weren't interested in it. However, I've never seen a queue to any of the slides. Apparently we weren't the only ones not using them.
So what were we doing in the water of not sliding down as planned? Artur was, I think, the only child swimming and playing in the big pool on "our" side. He can't swim by himself yet, but with the help of a swim ring, he managed to move around the pool by himself. And pretty well. He also had a "learn-to-swim" vest (a swim vest), which he was using from time to time. A great thing, really. Keeps the child above water, but it's the child that has to keep the balance and keep his head above water (the ring pretty much does it for him). Plus, there's much more freedom in arm movement, so the child can honestly learn swimming moves.
Apart from that, Artur had a shark-like cap as well. And being a shark was a great fun! I wanted him to play in the pool with his hat on (because of the sun), but he preferred the shark much more. Can't blame him for that ;) There was always one of us playing with him in the big pool, making up games and having fun.
When Artur wanted to play in the kiddy pool, which also happened from time to time, he was taking his Cars' cars and sharing them with other children in exchange for their toys. Everyone left their toys by the pool for the day for others to use as well and collected them in the evening. Such a cooperation ;)
Arturek wasn't the only one that we were going into the pool with. Almost every day, and sometimes twice a day, Paulinka was also enjoying herself in the kiddy pool. Of course, not by herself. Either me or Chris were holding her in the water. And she enjoyed it a lot, often calming down during the bath and falling asleep soon after ;)
No dobrze, chyba wracam do żywych. Ok, żartuję. Ale udało mi się
skończyć całą pracę, która nade mną wisiała. Terminy zbliżały się na
tyle szybko, że musiałam usiąść i pracować, pracować pracować. Mam dość
zdjęć na... no, zapewne nie na długo, mimo tego, co mogę w tej chwili
twierdzić.
W każdym razie, jako że na dworze robi się coraz zimniej (choć
wciąż jest całkiem przyjemnie jak na tę porę roku), chciałabym wrócić do
mojej tureckiej opowieści, którą musiałam na jakiś czas porzucić.
Turcja była dla nas wspaniała. Okazało się, że udało nam się spędzić
czas w gorącym tureckim słońcu, gdy tu, gdzie mieszkamy, było naprawdę
zimno. A dwa tygodnie (lub mniej) po naszym powrocie, pogoda znów
zmieniła się w ciepłą i słoneczną. Fajnie, nie?
Turcja, myśl i pisz o Turcji. Taaa...
Kiedy zdecydowaliśmy się na wyjazd do Turcji w tym roku, dokładnie
wiedzieliśmy, że dużo czasu będziemy spędzać nad basenem. Wybraliśmy
hotel ze zjeżdżalniami dla urozmaicenia basenowych wrażeń, ale będący
jednocześnie w miarę blisko plaży, na wszelki wypadek. Przed wyjazdem
wielokrotnie rozmawialiśmy o tej dobrej zabawie, która nas czeka na
zjeżdżalniach.
Kiedy przyjechaliśmy do Turcji, dopadła nas rzeczywistość i
odkryliśmy, że zjeżdżalnie wcale nie są nam do szczęścia potrzebne.
Arturek nie chciał się zbliżać do tych dużych. Jedynie kilka razy
zjechał na zółtym słoniu usytuowanym w brodziku.
Ah, no tak, baseny. Zewnętrzna część hotelu była tak jakby podzielona
na dwie części. Przez restaurację. Pierwsza część, w której spędzaliśmy
większość czasu, składała się z dwóch basenów: jednego dużego i głębokiego i jednego brodzika. Było tu mniej ludzi i było zdecydowaaaaanie ciszej, co dla nas było idealne. Druga część była zdecydowanie inna. Jak
zupełnie inny świat. Głośna, hałaśliwa, pełna muzyki i śmiechu. To nie
tak, że to wszystko nie było słyszalne po naszej stronie, skąd, ale było zdecydowanie cichsze. Wiecie, odległość i te sprawy. Ta "obca" część składała się z trzech basenów. Jednego brodzika z żółtym słoniem zjeżdżalnią.
Jednego dużego i głębokiego, w którym swój finisz miały dwie duże
zjeżdżalnie. I jeszcze jednego głębokiego, ale nie tak dużego, w którym
finiszowały pozostałe dwie duże zjeżdżalnie.
Duże zjeżdżalnie nie były włączone przez cały czas. Włączano je dwa razy dziennie na około
90-120 minut, nie pamiętam dokładnie, bo niespecjalnie nas to
interesowało. Jednak nigdy nie widziałam kolejki do którejkolwiek ze
zjeżdżalni. Najwidoczniej nie tylko my nie korzystaliśmy ze zjeżdżalni.
Więc co robiliśmy zamiast, zgodnie z planem, korzystać z tychże zjeżdżalni?
Artur był, myślę, jedynym dzieckiem, które pływało i bawiło się w dużym
basenie po "naszej" stronie. Nie umie jeszcze samodzielnie pływać, ale z
pomocą kółka do pływania swobodnie przemieszczał się w basenie. I to
całkiem nieźle sobie radził. Miał też kamizelkę do nauki pływania, z
której korzystał od czasu do czasu. Naprawdę wspaniała rzecz. Utrzymuje dziecko na wodzie, ale dziecko samo musi utrzymać równowagę i trzymać głowę nad wodą (kółko, chcąc nie chcąc, wykonuje
tę pracę za dziecko). No i dziecko ma dużo większą swobodę ruchów,
szczególnie ruchów rąk, więc naprawdę może nauczyć się pływać.
Dodatkowo, Arturek miał też czepek - rekina. A bycie rekinem było
wspaniałą zabawą! Chciałam, żeby w basenie bawił się w czapce (z powodu
słońca), ale on wolał zdecydowanie bardziej swój rekinowy czepek. Ciężko
się mu dziwić ;) Zawsze któreś z nas bawiło się z nim w dużym basenie,
wymyślając zabawy i dobrze się bawiąc.
Kiedy Arturek chciał się bawić w brodziku, co czasem też się
zdarzało, zabierał swoje samochodziki z Autek i dzielił się nimi z
innymi dziećmi w zamian za ich zabawki. Wszyscy zostawiali zabawki przy
basenie na dzień, aby inni również mogli z nich korzystać i zbierali je
wieczorem. Taka współpraca ;)
Arturek nie był jedyną osobą, z którą wchodziliśmy do basenu. Prawie codziennie, a czasem dwa razy dziennie, Paulinka również zażywała kąpieli w brodziku. Oczywiście nie sama. Albo ja albo Krzysiek trzymaliśmy ją w wodzie. Bardzo jej się to podobało. Często uspokajała się w trakcie kąpieli i zasypiała zaraz po ;)
That's me standing at the bottom of the pool / To ja stoję na dnie basenu
That's the "other" part / A to "obca" część