Saturday 13 June 2015

The Aquapark

We love aquaparks. Who doesn't, right? Lots of water, lots of slides, lots of splashes, lots of fun. Perfect to cool down, to relax, to run around with kids. We love them. I love them. I'm not that keen on swimming, though I can swim, so aquaparks are a perfect solution for me. I can spend time in the water, but can do other things as well. And we have managed to pass that aquapark bug on to our kids (or I managed to do that, cause I'm not really all that sure if Krzysiek shares my likings). I think that Aquadome in Billund was the moment. But the one in Sopot, though much smaller and with fewer attractions, is not that bad either.

When we got to choose a hotel in Egypt, we thought that one with an aquapark would be a good solution. A good compromise for all of us. It had regular pools, too, so we could all choose the one for ourselves. Kids preferred the slides (yay!), me too, so Krzysiek just stayed with us ;)

And there was a lot to do, without the need to wait in long lines. Yet again, the hotel was quite empty ;) There were many different slides, some bigger, some smaller. Some faster, some slower. There was an artificial wave pool. There were pools of various depths. A "lazy river" surrounding the kids part of the aquapark. Well, there was something to do for everyone. Even if that something meant siting by the pool and pouring water from one cup into another. Yeah, there's an age when one finds that fascinating...

Oh, and I almost got rid of my husband! :D It's a long story. Maybe not that long, but might be boring. I know, you want to read that anyway. So here it goes.

Artur is still afraid of putting his head under the water (diving is so not an option). I managed to convince him to go with me on one of the slides that ended in a pretty deep (for him) pool. Obviously, once he got down, he ended up all in the water. But that didn't mean he didn't want to get on any other slide. It just meant that that one (and any similar one) was no longer an option. I was happy, though, that he tried that. And he was proud of himself, too. But back to the (almost criminal) story.

There was one slide that we used quite often. The only (other) big one that we used, frankly speaking. A swirled half pipe that you ride (in our case) on two persons (kind of) rafts. You end up in water that is 130 cm deep (I think, but I'm not sure). You get splashed into your face, but your head remains above the water level. So Arturek really enjoyed it. And he could go up and down and up and down all day long. Either with me or with Krzysiek.

But then, right next to that half pipe, was another slide that started from the same platform. One that ended in the same pool. One on which you sit on a thin mattress and slide down just to end your ride in the pool. Cool, huh? Well, not so much. We didn't want to go, but we convinced Krzysiek to go. And he did.

He slid down, splashing water all around on the way down and suddenly... he was gone. His mattress was floating lazily on the water and he was gone. I almost got to dance ;) But then his face showed above the water murmouring something like "you're dead"... But the official version is that I didn't get that ;) He got out of the pool and we all got back to the kid's pool. That was the place where we spent most of our time in that aquapark.

P.S. I love you, too ;)

*

Uwielbiamy aquaparki. Kto ich nie lubi, prawda? Dużo wody, dużo zjeżdżalni, dużo chlapania, dużo zabawy. Idealne, by się ochłodzić, zrelaksować, pobiegać z dziećmi. Uwielbiamy je. Ja je uwielbiam. Niespecjalnie przepadam za pływaniem, choć umiem pływać, więc aquaparki są dla mnie super. Mogę spędzać czas w wodzie, jednocześnie robiąc inne rzeczy. I udało nam się przekazać zamiłowanie do aquaparków również naszym dzieciom (a przynajmniej mi się udało, bo nie do końca jestem pewna, czy Krzysiu również za nimi przepada). Wydaje mi się, że wizyta w Aquadome w Billund była tym momentem, który przeważył szalę. Choć i ten w Sopocie, mimo że mniejszy i z mniejszą ilością atrakcji, też nie jest zły.

Kiedy wzięliśmy się za wybieranie hotelu w Egipcie, stwierdziliśmy, że aquapark jest tym, czego szukamy. Bo to dobry kompromis. Miał również zwykłe baseny, więc każdy mógł sobie wybrać coś dla siebie. Dzieci wolały zjeżdżalnie (jej!), ja również, więc Krzysiu po prostu siedział z nami ;)

No i można było się dobrze bawić bez konieczności stania w kolejkach. Po raz kolejny doceniliśmy korzyści płynące z podróżowania poza sezonem ;) Zjeżdżalni było całkiem sporo do wyboru. Niektóre większe, inne mniejsze. Niektóre szybsze, inne wolniejsze. Był basen ze sztuczną falą. Były baseny o różnej głębokości. Dla każdego coś dobrego. Nawet jeżeli to coś oznaczało, że ktoś miał ochotę siedzieć przy basenie i przelewać wodę z jednego pojemniczka do drugiego. Taaak, jest taki wiek, w którym nawet to jest fascynujące...

A, i prawie pozbyłam się męża! :D To długa historia. Ok, może nie aż taka długa, ale nudna. Tak, wiem, i tak chcecie ją przeczytać. Więc już piszę. 

Arturek wciąż się boi zanurzania głowy pod wodą (nurkowanie zdecydowanie nie jest dla niego). Udało mi się go przekonać, by poszedł ze mną na jedną ze zjeżdżalni, która kończyła się w dość głębokim (dla niego) basenie. Oczywiście, gdy dotarliśmy na sam dół, wylądował cały w wodzie. Ale to nie oznaczało wcale, że na inne zjeżdżalnie nie chciał iść. Oznaczało to jedynie, że ta konkretna (i każda podobna) nie wchodziła już w grę. I tak byłam zadowolona, że spróbował. A on był z siebie dumny. Ale wracajmy do historii (prawie kryminalnej). 

Z jednej zjeżdżalni korzystaliśmy bardzo często. Jedynej (innej) dużej zjeżdżalni, szczerze mówiąc. Zakręcona pół rura, w której się zjeżdża (w naszym przypadku) na podwójnym kółku. Kończy się ona w basenie głębokim na bodajże 130 cm (ale tego nie jestem pewna). Woda chlapie po twarzy, ale głowa pozostaje ponad wodą. Więc Arturkowi się podobało. I mógł tak w kółko kursować góra - dól - góra - dół. Cały dzień. Albo ze mną albo z Krzyśkiem.

Ale ale, tuż obok tej pół rury, była jeszcze inna zjeżdżalnia, zaczynająca się w tym samym miejscu. I kończąca się w tym samym basenie. Taka, w której podczas zjazdu siedzi się na cienkim materacyku i zjeżdża wprost do basenu. Fajne, prawda? Cóż, nie dla nas. My nie chcieliśmy iść, ale namówiliśmy Krzysia. Zgodził się.

Zjechał, rozchlapując wodę dookoła, i nagle... zniknął. Jego materacyk leniwie dryfował na powierzchni wody, a jego nie było. Prawie poderwałam się do tańca ;) I wtedy jego głowa wynurzyła się z wody mamrocząc coś jakby "już nie żyjesz"... Ale oficjalna wersja jest taka, że tego nie zrozumiałam ;) Wyszedł z basenu i wszyscy razem wróciliśmy do brodzika. Bo to właśnie przy brodziku, w części dziecięcej, spędziliśmy większość czasu w tymże aquaparku.

P.S. Też Cię kocham ;)

And there he goes... / I nadciąga...
He's gone... (see me jumping and dancing around? ;)) / Nie ma go... (widzicie jak skaczę i tańczę? ;))
Is he murmouring something or is it just me..? / Szepcze coś czy tylko mi się tak wydaje...?

No comments:

Post a Comment