On Saturday we wanted to go skiing, just like last week. As I was observing Artur learn to ski, I kept thinking to myself "It can't be that hard" and "I finally want to learn myself". And I wanted to do that so bad. Not in a week, not in a month, not in a year. Now!
On Friday evening we checked Kotlinka's webpage for weather and snow conditions all in all and they were still encouraging skiers to come. However, on Saturday morning there was no new info about the weather. So my father in law called them and found out that due to weather conditions, they decided to end the skiing season already. What a shame! I really wanted to go! Well, patience is a virtue. I have to wait. Hopefully, till November. No sooner (!), and no later (ok, can be later. But no sooner!).
Instead of going skiing, we went for what-felt-like a spring walk in Sopot. Breathing in some fresh air, Artur running around, stepping on a beach for the first time this year. The sun was shining, it was warm, not windy. A perfect weather for a nice family walk.
W sobotę chcieliśmy jechać na nart, tak jak tydzień temu. Jak patrzyłam na Arturka uczącego się jeździć, myślałam sobie "To nie może być takie trudne" i "W końcu sama chcę się nauczyć". Chciałam i to bardzo. Nie za tydzień, nie za miesiąc, nie za rok. Już!
W piątek wieczorem sprawdziliśmy stronę www Kotlinki, żeby sprawdzić warunki pogodowe i śniegowe i czytaliśmy, że wciąż zapraszają narciarzy na stok. Ale w sobotę rano nie było już nowych informacji o warunkach. Więc mój teść zadzwonił do nich i dowiedział się, że z powodu pogody ogłaszają koniec sezonu. Co za szkoda! Naprawdę chciałam jechać! Cóż, cierpliwość jest cnotą. Muszę poczekać. Mam nadzieję, że do listopada. Nie wcześniej (!) i nie później (no dobra, może być później. Ale na pewno nie wcześniej!).
I tak oto zamiast na narty, wybraliśmy się na co-wyglądało-jak wiosenny spacer w Sopocie. Wdychanie świeżego powietrza, Arturro biegający i szalejący na świeżym powietrzu, stawianie pierwszych kroków na plaży w tym roku. Słoneczko świeciło, było w miarę ciepło i nie wiało. Idealna pogoda na rodzinny spacer.
Wednesday, 26 February 2014
Thursday, 20 February 2014
Skiing in Kotlinka
We have spring in February. I'm scared to think what we'll have in April. Summer? Or maybe Winter, finally? I'm hoping for Spring/Summer because of our trip. Well, we'll see. After all we can do nothing about it, we have no influence on it.
On Friday evening, my father in law called us to say that he's planning to go skiing on Saturday and would like us to go with Artur. Actually, it was Artur he wanted to go with the most. We talked a lot about it as Krzysiek was too tired and didn't really feel like going and I had some work to do plus a baby that I'm still breast feeding. But after a loooooot of talking and thinking of various solutions to the big logistics and time management problem, we finally decided that I was going with Artur. Dad came to pick us up and off we drove.
It was a bit freaky to go skiing when everywhere around us we could see no snow and some flowers almost in full blossom. I had to remind myself a few times that the goal for the drive was the skiing experience. Not for me, though. I'm not skiing ;) Artur's learning and liking it a lot.
We decided to go to Kotlinka. Wieżyca Kotlinka or, as some also call it, Szymbark Kotlina. Cause in order to get there, you have to drive through Szymbark, not Wieżyca. And the main Wieżyca slope is in a bit different spot.
Anyhow, we made the turn in Szymbark near the road shrine and got onto a bumpy road. Yeah, that's the only way to get there. I looked out the window and all I could see were yellowish-greenish-brownish fields... No snow! What the hack?? Where are we and what are we doing here? We got out of the car, guys put their skiing shoes on and we went to the top of the slope. Cause that's the trick. The parking lot is on top of the slope. That's why we couldn't see it.
Artur had a lot of fun. He was learning to ski and he was doing quite well. For me. But I know nothing about it ;) It was horribly windy that day, so after some time I spent watching them, I decided to hide in the warm bar next to the slope. That gave me a chance to watch Zbigniew Brodka win a gold medal in the Olympics. And I was planning to read a guidebook (yes, I read guidebooks. I like being prepared, at least roughly, before going on a trip). Surely that couldn't happen with all the people cheering, screaming, laughing. Couldn't concentrate ;)
It was a great trip. And when I was looking at Artur learning to ski, I thought to myself "Maybe it's time for me, too" :)
Mamy wiosnę w lutym. Boję się myśleć, co będziemy mieć w kwietniu. Lato? A może w końcu zimę? Przez wzgląd na nasz wyjazd, mam nadzieję, że coś w stylu wiosna/lato. Cóż, się zobaczy. I tak nie mamy na to żadnego wpływu i nic nie możemy z tym zrobić.
W piątek wieczorem zadzwonił mój teść i powiedział, że planuje jechać na narty w sobotę i chciałby, żebyśmy my też pojechali z Arturem. W gruncie rzeczy, to na Arturku mu najbardziej zależało. Dużo na ten temat gadaliśmy, bo Krzysiek był bardzo zmęczony i nie bardzo mu się chciało jechać, a ja miałam trochę roboty zaplanowanej na sobotę plus dziecko wciąż karmione piersią. Ale po wieeeeeeelu rozmowach i przemyśleniach różnych możliwych rozwiązań zarówno logistycznych, jak i czasowych, w końcu podjęliśmy decyzję, że ja jadę z Arturkiem. Tata przyjechał po nas i ruszyliśmy w drogę.
Muszę powiedzieć, że strasznie dziwnie jechało się na narty, gdy dookoła żadnego śniegu, a niektóre kwiaty już kwitną. Musiałam kilka razy sobie uświadamiać po drodze, że jedziemy na narty. Tzn. nie ja. Ja nie jeżdżę ;) Arturek się uczy i bardzo mu się podoba.
Wybraliśmy się na Kotlinkę. Wieżyca Kotlinka albo, jak niektórzy to miejsce nazywają, Szymbark Kotlinka. Bo aby się tam dostać, trzeba przejechać przez Szymbark, nie Wieżycę. No i główny stok Wieżycy jest w troszkę innym miejscu.
W każdym razie, w Szymbarku skręciliśmy obok kapliczki i trafiliśmy na bardzo wyboistą drogę. Taaak, to jedyna możliwość, aby się tam dostać. Wyjrzałm przez okno i jedyne, co udało mi się zobaczyć, to zielonkawo-brązowawo-żółtawe pola... Żadnego śniegu! Co jest?? Gdzie jesteśmy i co tu robimy? Wysiedliśmy z samochodu, chłopacy założyli buty narciarskie i poszliśmy na szczyt stoku. Bo tak to właśnie wygląda. Parking znajduje się na szczycie stoku. Dlatego nie było niczego widać.
Artur bawił się wyśmienicie. Uczył się jeździć i szło mu całkiem nieźle. W mojej ocenie. Ale ja się na tym nie znam ;) Było paskudnie wietrznie tamtego dnia, więc po jakimś czasie spędzonym na oglądaniu postępów synka, postanowiłam schować się do przystokowego baru/karczmy. To pozwoliło mi obejrzeć Zbigniewa Bródkę jak zdobywa złoto na olimpiadzie. A planowałam poczytać przewodnik (tak, czytam przewodniki. Lubię być przygotowana, przynajmniej pobieżnie, przed każdym wyjazdem). Na to nie było szans przy szale okrzyków, radości i dopingowania. Nie mogłam się skupić ;)
To był super wypad. A kiedy patrzyłam na Arturka uczącego się jeździć, pomyślałam "Może i na mnie już pora" ;)
On Friday evening, my father in law called us to say that he's planning to go skiing on Saturday and would like us to go with Artur. Actually, it was Artur he wanted to go with the most. We talked a lot about it as Krzysiek was too tired and didn't really feel like going and I had some work to do plus a baby that I'm still breast feeding. But after a loooooot of talking and thinking of various solutions to the big logistics and time management problem, we finally decided that I was going with Artur. Dad came to pick us up and off we drove.
It was a bit freaky to go skiing when everywhere around us we could see no snow and some flowers almost in full blossom. I had to remind myself a few times that the goal for the drive was the skiing experience. Not for me, though. I'm not skiing ;) Artur's learning and liking it a lot.
We decided to go to Kotlinka. Wieżyca Kotlinka or, as some also call it, Szymbark Kotlina. Cause in order to get there, you have to drive through Szymbark, not Wieżyca. And the main Wieżyca slope is in a bit different spot.
Anyhow, we made the turn in Szymbark near the road shrine and got onto a bumpy road. Yeah, that's the only way to get there. I looked out the window and all I could see were yellowish-greenish-brownish fields... No snow! What the hack?? Where are we and what are we doing here? We got out of the car, guys put their skiing shoes on and we went to the top of the slope. Cause that's the trick. The parking lot is on top of the slope. That's why we couldn't see it.
Artur had a lot of fun. He was learning to ski and he was doing quite well. For me. But I know nothing about it ;) It was horribly windy that day, so after some time I spent watching them, I decided to hide in the warm bar next to the slope. That gave me a chance to watch Zbigniew Brodka win a gold medal in the Olympics. And I was planning to read a guidebook (yes, I read guidebooks. I like being prepared, at least roughly, before going on a trip). Surely that couldn't happen with all the people cheering, screaming, laughing. Couldn't concentrate ;)
It was a great trip. And when I was looking at Artur learning to ski, I thought to myself "Maybe it's time for me, too" :)
Mamy wiosnę w lutym. Boję się myśleć, co będziemy mieć w kwietniu. Lato? A może w końcu zimę? Przez wzgląd na nasz wyjazd, mam nadzieję, że coś w stylu wiosna/lato. Cóż, się zobaczy. I tak nie mamy na to żadnego wpływu i nic nie możemy z tym zrobić.
W piątek wieczorem zadzwonił mój teść i powiedział, że planuje jechać na narty w sobotę i chciałby, żebyśmy my też pojechali z Arturem. W gruncie rzeczy, to na Arturku mu najbardziej zależało. Dużo na ten temat gadaliśmy, bo Krzysiek był bardzo zmęczony i nie bardzo mu się chciało jechać, a ja miałam trochę roboty zaplanowanej na sobotę plus dziecko wciąż karmione piersią. Ale po wieeeeeeelu rozmowach i przemyśleniach różnych możliwych rozwiązań zarówno logistycznych, jak i czasowych, w końcu podjęliśmy decyzję, że ja jadę z Arturkiem. Tata przyjechał po nas i ruszyliśmy w drogę.
Muszę powiedzieć, że strasznie dziwnie jechało się na narty, gdy dookoła żadnego śniegu, a niektóre kwiaty już kwitną. Musiałam kilka razy sobie uświadamiać po drodze, że jedziemy na narty. Tzn. nie ja. Ja nie jeżdżę ;) Arturek się uczy i bardzo mu się podoba.
Wybraliśmy się na Kotlinkę. Wieżyca Kotlinka albo, jak niektórzy to miejsce nazywają, Szymbark Kotlinka. Bo aby się tam dostać, trzeba przejechać przez Szymbark, nie Wieżycę. No i główny stok Wieżycy jest w troszkę innym miejscu.
W każdym razie, w Szymbarku skręciliśmy obok kapliczki i trafiliśmy na bardzo wyboistą drogę. Taaak, to jedyna możliwość, aby się tam dostać. Wyjrzałm przez okno i jedyne, co udało mi się zobaczyć, to zielonkawo-brązowawo-żółtawe pola... Żadnego śniegu! Co jest?? Gdzie jesteśmy i co tu robimy? Wysiedliśmy z samochodu, chłopacy założyli buty narciarskie i poszliśmy na szczyt stoku. Bo tak to właśnie wygląda. Parking znajduje się na szczycie stoku. Dlatego nie było niczego widać.
Artur bawił się wyśmienicie. Uczył się jeździć i szło mu całkiem nieźle. W mojej ocenie. Ale ja się na tym nie znam ;) Było paskudnie wietrznie tamtego dnia, więc po jakimś czasie spędzonym na oglądaniu postępów synka, postanowiłam schować się do przystokowego baru/karczmy. To pozwoliło mi obejrzeć Zbigniewa Bródkę jak zdobywa złoto na olimpiadzie. A planowałam poczytać przewodnik (tak, czytam przewodniki. Lubię być przygotowana, przynajmniej pobieżnie, przed każdym wyjazdem). Na to nie było szans przy szale okrzyków, radości i dopingowania. Nie mogłam się skupić ;)
To był super wypad. A kiedy patrzyłam na Arturka uczącego się jeździć, pomyślałam "Może i na mnie już pora" ;)
Sometimes Artur was running away from grandpa (and the first part of the slope is pretty steep) / Czasem Arturek próbował uciekać dziadkowi (a pierwsza część stoku jest stroma)
The warm-warm place where I spent my time reading/watching the Olympics / Cieplutkie cieplusieńkie miejsce, gdzie spędzałam czas czytając/oglądając olimpiadę
Wednesday, 19 February 2014
The hotel, finally
I've been writing about Turkey for quite some time now and I think it's high time to write a few words about the hotel we stayed in.
Grand Seker Hotel. In general, hotels in Turkey are either Germans-oriented or Russians-oriented. Or at least that's what we've heard and noticed ourselves as well. Our hotel was pro-Germans. Which is neither good nor bad, I'm not judging, just observing. The staff was pretty much fluent in German and that definitely was the language to use if you wanted to get in contact with people. Most of the guests were German-speaking as well. So definitely that was the language we could hear all around us. Got me to recall a few words myself ;) Even though my German isn't as good as my English and I don't feel as confident using it (speaking, writing, reading, either of them), that was definitely the way to go if we wanted to get in touch with people. A big change to what we've been used to, i.e. using English everywhere ;)
Anyhow, the hotel was great. The staff were friendly and open to kids. Handing out sweets and all ;) Many times we felt that Artur was perceived as unapproachable or rude even, when people were trying to have a chat with him and he was not responsive. Well, he simply could not understand them, what we were explaining to people. And that they could understand and often ended up just smiling at him while he was becoming really chatty... in Polish ;) But by the end of the trip, he could order his drinks by himself ;) In German, of course.
The day and evening animations were there, but I can say nothing more about them as we were not interested in them. When you're staying in the hotel, be sure to eat one dinner on the beach. We were sorry we couldn't do it, as it was already too late for Artur. But seeing how it was all prepared, how the tables were dressed and all... wow... Very romantic and, most likely, a lot of fun as well.
I already wrote everything about the pools. The rooms were clean and comfortable. We had a family room with a double bed and a bunk bed (which quickly turned into Arturek's fort). And a balcony as well. Luckily, our balcony had a garden view and not the pool view. That made the room much quieter ;)
The hotel consists of a few buildings 3-4 floors high. So it's not a one huge building full of people. Frankly speaking, we could not feel the presence of other people that much until we got for meals. In the mornings you had to wait for a free cup for your coffee ;)
The food was great. At least I liked it a lot. It was pretty diversified with lots of fruit, veggies and sweets ;) There were thematic evenings as well, like Turkish dinner or... well, I'll save the *or* part for later ;)
The air conditioning was on all the time that we were in the room, but we could turn it off as well. We tried that ;) Wasn't too bad without the a/c on, but wasn't comfy either.
Anything else? Oh, the road to the beach. When we looked at google maps before the trip, we thought that the way to the beach would be all sunny, no shade, and kind of deserted area around. Apparently, google has really old pictures of the area ;) There were hotels on both sides of the road. It took us about 10 minutes to walk (with a kid, so literally walk) to the designated hotel beach. So wasn't that far away. But the hotel isn't directly by the beach either.
If you have any questions about the hotel, or the area around it, feel free to ask ;)
Piszę o Turcji już od jakiegoś czasu i myślę, że czas najwyższy na napisanie kilku słów o hotelu, w którym mieszkaliśmy.
Grand Seker Hotel. Ogólnie, hotele w Turcji dzielą się na zorientowane na Niemców lub na Rosjan. A przynajmniej tak słyszeliśmy i sami również to zaobserwowaliśmy. Nasz hotel był proniemiecki. Co nie jest ani dobre ani złe, nie oceniam, tylko stwierdzam fakt. Obsługa hotelu całkiem płynnie posługiwała się językiem niemieckim i zdecydowanie był to język, którego należało używać, jeśli chciało się z kimś porozmawiać. Większość gości również posługiwała się językiem niemieckim. Więc zdecydowanie był to język, którego podczas wyjazdu nasłuchaliśmy się najwięcej. Zmusiło mnie to do przypomnienia sobie kilku słówek ;) Chociaż mój niemiecki nie jest tak dobry jak angielski i nie czuję się tak pewnie używając go (mówiąc, pisząc, czytając, którekolwiek), zdecydowanie w tym kierunku należało iść chcąc wejść w kontakt z ludźmi. Wielka zmiana w porównaniu do tego, do czego przywykliśmy, czyli wszędobylskiego angielskiego ;)
W każdym razie hotel był fajny. Obsługa była bardzo miła i przyjaźnie nastawiona do dzieci. Rozdając słodycze i w ogóle ;) Wiele razy zdawało nam się, że Arturro był odbierany jako niedostępny lub nawet niegrzeczny, kiedy ludzie chcieli z nim zamienić kilka słów, a on nie odpowiadał. Cóż, po prostu ich nie rozumiał, co staraliśmy się tłumaczyć. Byli to w stanie zrozumieć i na ogół kończyło się to wielkim uśmiechem w kierunku Arturka, gdy on właśnie stawał się bardzo rozgadany... po polsku ;) Ale pod koniec wyjazdu był już nawet w stanie zamówić sobie picie sam ;) po niemiecku, oczywiście.
W hotelu odbywały się animacje dzienne i wieczorne, ale nie jestem w stanie o nich nic więcej powiedzieć, bo nas nie interesowały. Jeśli zdecydujecie się na Grand Seker Hotel, koniecznie zjedzcie jedną z kolacji na hotelowej plaży. Było nam bardzo przykro, że nie mogliśmy tego zrobić ze względu na zbyt późną dla Arturka porę. Ale jak widzieliśmy przygotowania, nakrycie stołu i w ogóle... wow... Bardzo romantyczne i, zapewne, super zabawa.
Napisałam już chyba wszystko o basenach. Pokoje były czyste i wygodne. Mieliśmy pokój rodzinny z podwójnym łóżkiem i łóżkiem piętrowym (które szybko zamieniło się w fort Arturka). I z balkonem. Na szczęście, nasz balkon wychodził na ogród, a nie na baseny. Dzięki temu w pokoju było trochę ciszej ;)
Hotel składa się z kilku 3-4 piętrowych budyneczków. Więc nie jest to jeden wielki budynek pełen ludzi. Szczerze mówiąc, nie czuliśmy obecności innych ludzi dopóki nie szliśmy na posiłki. Rano trzeba było odczekać swoje w kolejce do filiżanki na poranna kawę ;)
Jedzenie było super. Przynajmniej mi bardzo smakowało. Było całkiem zróżnicowane z dużą ilością owoców, warzyw i słodyczy ;) Były również wieczorki tematyczne, np. turecka kolacja albo... cóż, to *albo* zostawię sobie na później ;)
Klimatyzacja była włączona przez cały czas, jaki spędzaliśmy w pokoju, ale oczywiście mogliśmy ą wyłączyć. Nawet raz spróbowaliśmy ;) Nie było źle bez klimy, ale dobrze też nie.
Coś jeszcze? A, droga na plażę. Kiedy sprawdzaliśmy położenie hotelu na mapach googlowych, myśleliśmy, że droga na plażę będzie słoneczną patelnią, bez śladu cienia, z prawie pustynnym krajobrazem wokół. Najwidoczniej google dysponuje naprawdę starymi zdjęciami okolicy ;) Po obu stronach drogi były hotele. Spacer na plażę hotelową zajmował nam około 10 minut (i to spacer-spacer, bo z dziećmi). Więc nie było to jakoś super daleko. Ale bezpośrednio przy plaży hotel też się nie znajduje.
Jeśli macie jakieś pytania na temat hotelu lub jego bliskiego sąsiedztwa, pytajcie śmiało ;)
Grand Seker Hotel. In general, hotels in Turkey are either Germans-oriented or Russians-oriented. Or at least that's what we've heard and noticed ourselves as well. Our hotel was pro-Germans. Which is neither good nor bad, I'm not judging, just observing. The staff was pretty much fluent in German and that definitely was the language to use if you wanted to get in contact with people. Most of the guests were German-speaking as well. So definitely that was the language we could hear all around us. Got me to recall a few words myself ;) Even though my German isn't as good as my English and I don't feel as confident using it (speaking, writing, reading, either of them), that was definitely the way to go if we wanted to get in touch with people. A big change to what we've been used to, i.e. using English everywhere ;)
Anyhow, the hotel was great. The staff were friendly and open to kids. Handing out sweets and all ;) Many times we felt that Artur was perceived as unapproachable or rude even, when people were trying to have a chat with him and he was not responsive. Well, he simply could not understand them, what we were explaining to people. And that they could understand and often ended up just smiling at him while he was becoming really chatty... in Polish ;) But by the end of the trip, he could order his drinks by himself ;) In German, of course.
The day and evening animations were there, but I can say nothing more about them as we were not interested in them. When you're staying in the hotel, be sure to eat one dinner on the beach. We were sorry we couldn't do it, as it was already too late for Artur. But seeing how it was all prepared, how the tables were dressed and all... wow... Very romantic and, most likely, a lot of fun as well.
I already wrote everything about the pools. The rooms were clean and comfortable. We had a family room with a double bed and a bunk bed (which quickly turned into Arturek's fort). And a balcony as well. Luckily, our balcony had a garden view and not the pool view. That made the room much quieter ;)
The hotel consists of a few buildings 3-4 floors high. So it's not a one huge building full of people. Frankly speaking, we could not feel the presence of other people that much until we got for meals. In the mornings you had to wait for a free cup for your coffee ;)
The food was great. At least I liked it a lot. It was pretty diversified with lots of fruit, veggies and sweets ;) There were thematic evenings as well, like Turkish dinner or... well, I'll save the *or* part for later ;)
The air conditioning was on all the time that we were in the room, but we could turn it off as well. We tried that ;) Wasn't too bad without the a/c on, but wasn't comfy either.
Anything else? Oh, the road to the beach. When we looked at google maps before the trip, we thought that the way to the beach would be all sunny, no shade, and kind of deserted area around. Apparently, google has really old pictures of the area ;) There were hotels on both sides of the road. It took us about 10 minutes to walk (with a kid, so literally walk) to the designated hotel beach. So wasn't that far away. But the hotel isn't directly by the beach either.
If you have any questions about the hotel, or the area around it, feel free to ask ;)
Piszę o Turcji już od jakiegoś czasu i myślę, że czas najwyższy na napisanie kilku słów o hotelu, w którym mieszkaliśmy.
Grand Seker Hotel. Ogólnie, hotele w Turcji dzielą się na zorientowane na Niemców lub na Rosjan. A przynajmniej tak słyszeliśmy i sami również to zaobserwowaliśmy. Nasz hotel był proniemiecki. Co nie jest ani dobre ani złe, nie oceniam, tylko stwierdzam fakt. Obsługa hotelu całkiem płynnie posługiwała się językiem niemieckim i zdecydowanie był to język, którego należało używać, jeśli chciało się z kimś porozmawiać. Większość gości również posługiwała się językiem niemieckim. Więc zdecydowanie był to język, którego podczas wyjazdu nasłuchaliśmy się najwięcej. Zmusiło mnie to do przypomnienia sobie kilku słówek ;) Chociaż mój niemiecki nie jest tak dobry jak angielski i nie czuję się tak pewnie używając go (mówiąc, pisząc, czytając, którekolwiek), zdecydowanie w tym kierunku należało iść chcąc wejść w kontakt z ludźmi. Wielka zmiana w porównaniu do tego, do czego przywykliśmy, czyli wszędobylskiego angielskiego ;)
W każdym razie hotel był fajny. Obsługa była bardzo miła i przyjaźnie nastawiona do dzieci. Rozdając słodycze i w ogóle ;) Wiele razy zdawało nam się, że Arturro był odbierany jako niedostępny lub nawet niegrzeczny, kiedy ludzie chcieli z nim zamienić kilka słów, a on nie odpowiadał. Cóż, po prostu ich nie rozumiał, co staraliśmy się tłumaczyć. Byli to w stanie zrozumieć i na ogół kończyło się to wielkim uśmiechem w kierunku Arturka, gdy on właśnie stawał się bardzo rozgadany... po polsku ;) Ale pod koniec wyjazdu był już nawet w stanie zamówić sobie picie sam ;) po niemiecku, oczywiście.
W hotelu odbywały się animacje dzienne i wieczorne, ale nie jestem w stanie o nich nic więcej powiedzieć, bo nas nie interesowały. Jeśli zdecydujecie się na Grand Seker Hotel, koniecznie zjedzcie jedną z kolacji na hotelowej plaży. Było nam bardzo przykro, że nie mogliśmy tego zrobić ze względu na zbyt późną dla Arturka porę. Ale jak widzieliśmy przygotowania, nakrycie stołu i w ogóle... wow... Bardzo romantyczne i, zapewne, super zabawa.
Napisałam już chyba wszystko o basenach. Pokoje były czyste i wygodne. Mieliśmy pokój rodzinny z podwójnym łóżkiem i łóżkiem piętrowym (które szybko zamieniło się w fort Arturka). I z balkonem. Na szczęście, nasz balkon wychodził na ogród, a nie na baseny. Dzięki temu w pokoju było trochę ciszej ;)
Hotel składa się z kilku 3-4 piętrowych budyneczków. Więc nie jest to jeden wielki budynek pełen ludzi. Szczerze mówiąc, nie czuliśmy obecności innych ludzi dopóki nie szliśmy na posiłki. Rano trzeba było odczekać swoje w kolejce do filiżanki na poranna kawę ;)
Jedzenie było super. Przynajmniej mi bardzo smakowało. Było całkiem zróżnicowane z dużą ilością owoców, warzyw i słodyczy ;) Były również wieczorki tematyczne, np. turecka kolacja albo... cóż, to *albo* zostawię sobie na później ;)
Klimatyzacja była włączona przez cały czas, jaki spędzaliśmy w pokoju, ale oczywiście mogliśmy ą wyłączyć. Nawet raz spróbowaliśmy ;) Nie było źle bez klimy, ale dobrze też nie.
Coś jeszcze? A, droga na plażę. Kiedy sprawdzaliśmy położenie hotelu na mapach googlowych, myśleliśmy, że droga na plażę będzie słoneczną patelnią, bez śladu cienia, z prawie pustynnym krajobrazem wokół. Najwidoczniej google dysponuje naprawdę starymi zdjęciami okolicy ;) Po obu stronach drogi były hotele. Spacer na plażę hotelową zajmował nam około 10 minut (i to spacer-spacer, bo z dziećmi). Więc nie było to jakoś super daleko. Ale bezpośrednio przy plaży hotel też się nie znajduje.
Jeśli macie jakieś pytania na temat hotelu lub jego bliskiego sąsiedztwa, pytajcie śmiało ;)
The hotel beach as seen from the sea and from the park / Plaża hotelowa widziana z morza i z parku
That's the path from the beach to the hotel. The first picture was taken at the gate right at the entrance to the beach park and the secon one was taken from the point where the bus in the first picture can be seen. / Zdjęcia drogi z plaży do hotelu. Pierwsze zdjęcie zostało zrobione z bramki na wejściu do parku przy plaży, a drugie z miejsca, gdzie na pierwszym zdjęciu stoi autobus.
That's our building / To nasz budynek
Subscribe to:
Posts (Atom)