Thursday 20 February 2014

Skiing in Kotlinka

We have spring in February. I'm scared to think what we'll have in April. Summer? Or maybe Winter, finally? I'm hoping for Spring/Summer because of our trip. Well, we'll see. After all we can do nothing about it, we have no influence on it.

On Friday evening, my father in law called us to say that he's planning to go skiing on Saturday and would like us to go with Artur. Actually, it was Artur he wanted to go with the most. We talked a lot about it as Krzysiek was too tired and didn't really feel like going and I had some work to do plus a baby that I'm still breast feeding. But after a loooooot of talking and thinking of various solutions to the big logistics and time management problem, we finally decided that I was going with Artur. Dad came to pick us up and off we drove.

It was a bit freaky to go skiing when everywhere around us we could see no snow and some flowers almost in full blossom. I had to remind myself a few times that the goal for the drive was the skiing experience. Not for me, though. I'm not skiing ;) Artur's learning and liking it a lot.

We decided to go to Kotlinka. Wieżyca Kotlinka or, as some also call it, Szymbark Kotlina. Cause in order to get there, you have to drive through Szymbark, not Wieżyca. And the main Wieżyca slope is in a bit different spot.

Anyhow, we made the turn in Szymbark near the road shrine and got onto a bumpy road. Yeah, that's the only way to get there. I looked out the window and all I could see were yellowish-greenish-brownish fields... No snow! What the hack?? Where are we and what are we doing here? We got out of the car, guys put their skiing shoes on and we went to the top of the slope. Cause that's the trick. The parking lot is on top of the slope. That's why we couldn't see it.

Artur had a lot of fun. He was learning to ski and he was doing quite well. For me. But I know nothing about it ;) It was horribly windy that day, so after some time I spent watching them, I decided to hide in the warm bar next to the slope. That gave me a chance to watch Zbigniew Brodka win a gold medal in the Olympics. And I was planning to read a guidebook (yes, I read guidebooks. I like being prepared, at least roughly, before going on a trip). Surely that couldn't happen with all the people cheering, screaming, laughing. Couldn't concentrate ;)

It was a great trip. And when I was looking at Artur learning to ski, I thought to myself "Maybe it's time for me, too" :)

Mamy wiosnę w lutym. Boję się myśleć, co będziemy mieć w kwietniu. Lato? A może w końcu zimę? Przez wzgląd na nasz wyjazd, mam nadzieję, że coś w stylu wiosna/lato. Cóż, się zobaczy. I tak nie mamy na to żadnego wpływu i nic nie możemy z tym zrobić.

W piątek wieczorem zadzwonił mój teść i powiedział, że planuje jechać na narty w sobotę i chciałby, żebyśmy my też pojechali z Arturem. W gruncie rzeczy, to na Arturku mu najbardziej zależało. Dużo na ten temat gadaliśmy, bo Krzysiek był bardzo zmęczony i nie bardzo mu się chciało jechać, a ja miałam trochę roboty zaplanowanej na sobotę plus dziecko wciąż karmione piersią. Ale po wieeeeeeelu rozmowach i przemyśleniach różnych możliwych rozwiązań zarówno logistycznych, jak i czasowych, w końcu podjęliśmy decyzję, że ja jadę z Arturkiem. Tata przyjechał po nas i ruszyliśmy w drogę.
Muszę powiedzieć, że strasznie dziwnie jechało się na narty, gdy dookoła żadnego śniegu, a niektóre kwiaty już kwitną. Musiałam kilka razy sobie uświadamiać po drodze, że jedziemy na narty. Tzn. nie ja. Ja nie jeżdżę ;) Arturek się uczy i bardzo mu się podoba.

Wybraliśmy się na Kotlinkę. Wieżyca Kotlinka albo, jak niektórzy to miejsce nazywają, Szymbark Kotlinka. Bo aby się tam dostać, trzeba przejechać przez Szymbark, nie Wieżycę. No i główny stok Wieżycy jest w troszkę innym miejscu.

W każdym razie, w Szymbarku skręciliśmy obok kapliczki i trafiliśmy na bardzo wyboistą drogę. Taaak, to jedyna możliwość, aby się tam dostać. Wyjrzałm przez okno i jedyne, co udało mi się zobaczyć, to zielonkawo-brązowawo-żółtawe pola... Żadnego śniegu! Co jest?? Gdzie jesteśmy i co tu robimy? Wysiedliśmy z samochodu, chłopacy założyli buty narciarskie i poszliśmy na szczyt stoku. Bo tak to właśnie wygląda. Parking znajduje się na szczycie stoku. Dlatego nie było niczego widać.

Artur bawił się wyśmienicie. Uczył się jeździć i szło mu całkiem nieźle. W mojej ocenie. Ale ja się na tym nie znam ;) Było paskudnie wietrznie tamtego dnia, więc po jakimś czasie spędzonym na oglądaniu postępów synka, postanowiłam schować się do przystokowego baru/karczmy. To pozwoliło mi obejrzeć Zbigniewa Bródkę jak zdobywa złoto na olimpiadzie. A planowałam poczytać przewodnik (tak, czytam przewodniki. Lubię być przygotowana, przynajmniej pobieżnie, przed każdym wyjazdem). Na to nie było szans przy szale okrzyków, radości i dopingowania. Nie mogłam się skupić ;)

To był super wypad. A kiedy patrzyłam na Arturka uczącego się jeździć, pomyślałam "Może i na mnie już pora" ;)

 Sometimes Artur was running away from grandpa (and the first part of the slope is pretty steep) / Czasem Arturek próbował uciekać dziadkowi (a pierwsza część stoku jest stroma)
The warm-warm place where I spent my time reading/watching the Olympics / Cieplutkie cieplusieńkie miejsce, gdzie spędzałam czas czytając/oglądając olimpiadę

No comments:

Post a Comment