It's not that easy to scare us off. As we were already in the marvellous and long-awaited Cinque Terre, we had to see as much of it as we could.
Our first goal was Riomaggiore. The first name that we saw from the train upon our arrival. The easternmost village.
We got off the train and went straight into the long blueish tunnel that reminded me of the aquariums (you know, the tunnels as if going right through a huge aquarium so that fish, preferably sharks, can swim not only next to you, but also right above your head). The only thing that was missing were the sharks. And water. Ok, nevermind ;)
From the tunnel, we went to the underground passage that took us to the harbour area. From there we could see the colourful buildings mounting as if on top of each other. And the magnificent rock formations. It was stormy, the waves were high and splashing water around when hitting the rocks sticking out of water every now and then. It was definitely wet.
But, as I've said, that couldn't scare us off. Moving along the rocky coast, we got to a place that we loved a lot. It was peaceful and quiet. Not many people were getting there either. A place that we called our lunch spot. A tiny pebble beach, just off the harbour. Or rather round the corner from the harbour, literally ;) And we didn't even get washed away or soaked on our way to or from that beach, though it was sooo possible. The stones on the beach are of various shapes and sizes, so you can find a perfecxt one to sit on for yourselves, comfortable and even supporting your back. And my guys, of course, immediately started building... something from the stones. And they were not the only ones to do that.
Apart from spending some time in the harbour and on the beach, we also decided to wander in the narrow streets of the village, too. We got a bit higher (to the trees visible in the first pic) to get more of a bird-eye view of the harbour. We got to see a glassy lift that looked so awkward surrounded by more traditional buildings. But it was there. We got to the church, up on the hill, though far from the top. We also got to a sort of clock tower or something. I'm not really sure what it was.
We knew that Via dell'Amore was closed for tourists due to landslides, but we went to see it anyway. No, we didn't violate any rules. We just saw the short part of it that was still open. But we just wanted to see what the fuss was all about as I've read in so many places that it's stunning. I agree. The views are spectacular. And it's quite a convenient and comfortable way of getting to Manarola, too, from what we could see. Even with buggies (yes, ever since our trip to Paris and London, when we had to carry the buggy so often, I do pay attention to that). Unlike most paths in Riomaggiore, it's simply flat. So if you have a buggy with you and you don't really fancy pushing it long ways up, do go to that path once it's reopened ;)
It was in Riomaggiore where we ate our biggest pizza (though not the most delicious one). And it was there where I got my super delicious seafood bucket ;) Yum!
Pogoda, której doświadczyliśmy w Cinque Terre nie była przez cały czas tak piękna i słoneczna jak w Monterosso podczas naszego plażowania. Było również pochmurno i deszczowo, a co za tym idzie, ciemno. I wilgotność powietrza była bardzo wysoka - zarówno moje włosy, jak i nasz aparat mogą to potwierdzić.
Nas jednak nie tak łatwo wystraszyć. Skoro już byliśmy w tym cudownym i długo wyczekiwanym Cinque Terre, to chcieliśmy zobaczyć tak dużo, jak tylko się da.
Za pierwszy cel obraliśmy sobie Riomaggiore. To pierwsza nazwa, którą zobaczyliśmy przyjeżdżając do Cinque Terre. Najdalej na wschód wysunięta miejscowość z całej piątki.
Wysiedliśmy z pociągu i udaliśmy się wprost do długiego niebieskawego tunelu, który przywołał mi na myśl oceanaria (wiecie, tunel jakby biegnący przez wielkie akwarium, stworzony tak, aby ryby, najchętniej rekiny, pływały nie tylko obok oglądających, ale również tuż nad ich głowami). Jedyną rzeczą, której brakowało, były rekiny. I woda. Ok, nieważne ;)
Z tunelu poszliśmy wprost do przejścia podziemnego, które doprowadziło nas do portu. Stamtąd mogliśmy podziwiać kolorowe domy piętrzące się jakby jeden na drugim. I przepiękne formacje skalne. Było burzowo, fale były wysokie i rozpryskiwały wodę, gdy uderzały w pojedyncze skały wystające od czasu do czasu z wody. Zdecydowanie było mokro.
Ale, jak już wspomniałam, to nie mogło nas odstraszyć. Posuwając się wzdłuż skalistego brzegu, dotarliśmy do miejsca, które wszystkim nam bardzo przypadło do gustu. Było ciche i spokojne. Niewiele osób tam docierało. Miejsce, które nazwaliśmy naszą miejscówką na lunch. Malutka kamienista plaża, tuż obok portu. Albo raczej, tuż za rogiem w stosunku do portu, dosłownie ;) I nawet nas nie zmyło ani nie przemoczyło w drodze do i z plaży, choć było to baaardzo prawdopodobne. Kamienie na plaży są różnych rozmiarów i kształtów, co umożliwia znalezienie sobie idealnego kamienia służącego za krzesło, wygodnego i nawet dobrze podtrzymującego plecy. A moi panowie, oczywiście, od razu zabrali się do budowania... czegoś z tychże kamieni. I nie byli jedynymi budowniczymi na plaży.
Poza przyjemnym spędzaniem czasu w porcie i na plaży, postanowiliśmy również poszwędać się po urokliwych i wąskich uliczkach Riomaggiore. Dotarliśmy trochę wyżej (do drzew widocznych na pierwszym zdjęciu), by z góry spojrzeć na port. Widzieliśmy szklaną windę, która wyglądała co najmniej dziwnie w towarzystwie trochę bardziej tradycyjnych budynków. Ale nikt nie mógł powiedzieć, że w miejscowości nie ma windy. Dotarliśmy do kościoła, mieszczącego się na wzgórzu, ale wciąż daleko od szczytu. Dotarliśmy również do czegoś na kształt wieży zegarowej albo czegoś podobnego. Nie wiem, co to było.
Wiedzieliśmy, że Via dell'Amore jest zamknięta z powodu obsuwania się ziemi, ale i tak poszliśmy ją zobaczyć. Nie, nie łamaliśmy żadnych zasad. Widzieliśmy tylko ten fragment, który był udostępniony. Chcieliśmy jedynie zobaczyć, o co całe zamieszanie, bo w bardzo wielu miejscach czytałam, że miejsce jest wprost oszałamiające. Zgadzam się. Widoki są niesamowite. I jest to dość łatwa i przyjemna droga umożliwiająca dostanie się do Manaroli. Nawet z wózkami (tak, od czasu naszej wycieczki do Paryża i Londynu, gdzie musieliśmy dość często wózek nosić, zwracam uwagę na takie rzeczy). W przeciwieństwie do wielu dróg w Riomaggiore, jest ona po prostu płaska. Więc jeśli pchanie wózka pod górkę przez większość czasu nie jest Waszą wielką miłością, proponuję się wybrać na spacer na Drogę Miłości, gdy będzie znów otwarta ;)
To w Riomaggiore jedliśmy największą pizzę podczas pobytu we Włoszech (choć nie najsmaczniejszą). I to właśnie tam jadłam przepyszny kubełek z owocami morza ;) Mniam!
To the right of the picture, along the rocky wall, there's a path leading to the pebble beach / Po prawej stronie zdjęcia, wzdłuż skalnej skały, możecie zobaczyć drogę prowadzącą na kamienistą plażę
Signs leading to Via dell'Amore are in many places and come in various forms. Btw the whole wall was ornamented with these little yet so colourful and amazing tiles / Znaki prowadzące na Drogę Miłości można znaleźć w wielu miejscach i w wielu formach. Tak przy okazji, cała ściana była ozdobiona tymi małymi, a tak kolorowymi i ślicznymi kafelkami
The blue tunnel between the train station and the village / Niebieski tunel między stacją a miasteczkiem
Near the train station / Obok stacji kolejowej
Great pictures! I love Italy so much!
ReplyDelete