So I will continue the subject of (autumn) Turkey, although we're approaching the end of it, I promise. Slowly ;)
Every morning, when we were going for a walk (me and Paulinka mainly. Arturek joined us once or twice, Krzysiek went on his own once and joined us together with Artur as well), we were heading to one place where Paulinka would usually fall asleep. A bridge. Over a river. Where a river is a big word, big big word, huge one really. Green, looked filthy. Not nice. But there were fish in it, so it couldn't have been as dirty as it seemed to be. At least not in this end part of it. And there was something more there as well.
For the first time ever I had a chance to observe turtles in their natural environment. The logerhead sea turtles or caretta caretta, as they're called. Every day between 7-8 a.m. they were swimming near the bridge, surrounded by fish. Usually there was one or two of them, but we got a chance to spot three at once as well.
Maybe it's not something super hurray to see for many, but it was great for us. And there are usually many people there in the morning. You wouldn't believe how many people wake up early when they're on holidays. And many of them jog in the park-y thingy along the beach as well. It's not that hot yet, but it's already warm (well, there were a few mornings when I felt quite chilly and wanted to put on a light cardigan) and sunny.
So, if you ever happen to be anywhere near there, try to wake up earlier one morning and see the turtles for yourself. It might not seem so, but it's nice :)
Dzisiaj Arturek spytał mnie trzy lub cztery razy, kiedy pojedziemy do Turcji zimą. Bo on tak tęskni za Turcją. Spytałam, czy chce jechać do Turcji na narty (tak, wierzcie lub nie, ale jest taka opcja i to coraz bardziej popularna. Chociaż to nie jest moje pierwsze skojarzenie, jeśli o Turcję chodzi). Nie, odpowiedział, chcę zobaczyć jak wygląda zimą. Bo już wiem, jak wygląda jesienią.
Tak więc będę kontynuowała temat (jesiennej) Turcji, chociaż już idziemy ku końcowi, obiecuję. Powolutku ;)
Każdego ranka, kiedy chodziłyśmy na spacer (głównie ja i Paulinka. Arturek dołączył do nas raz czy dwa, Krzysiu raz poszedł sam, no i szedł razem z nami i Arturem), zmierzałyśmy do pewnego punktu, w którym Paulinka zwykle zasypiała. Do mostu. Nad rzeczką. Gdzie rzeczka jest dużym słowem, bardzo dużym, wręcz ogromnym. Zielona, wyglądała paskudnie. Niezbyt piękna. Ale pływały w niej ryby, więc nie mogła być aż tak brudna, na jaką wyglądała. Przynajmniej nie w tej końcowej części. No i było w niej coś jeszcze.
Po raz pierwszy w życiu miałam okazję oglądać żółwie w ich naturalnym środowisku. Żółwie Karetta. Codziennie mniej więcej między 7-8 rano pływały sobie w okolicy mostku, otoczone rybami. Zwykle były jeden lub dwa, ale raz udało nam się zaobserwować trzy naraz.
Może nie jest to coś super ekstra cudownego do oglądania dla wielu osób, ale dla nas było super. I zwykle rano jest tam sporo ludzi. Nie uwierzylibyście ile osób zrywa się wcześnie rano na urlopach. Dużo osób uprawiało rano jogging w pseudo-parkowych alejkach biegnących wzdłuż plaży. Nie jest jeszcze wtedy tak gorąco, ale już jest ciepło (chciaż zdarzały się poranki, kiedy było na tyle rześko, że chciałam zakładać jakiś lekki sweterek) i słonecznie.
Więc jeśli akurat zdarzy się, że będziecie w tej okolicy, spróbujcie któregoś ranka wstać troszkę wcześniej i zobaczyć żółwie na własne oczy. Może na to nie wygląda, ale naprawdę jest fajnie :)
A turtle as seen from the bridge / Żółw widziany z mostku
The view up the river / Widok w górę rzeki
The bridge / Mostek
The turtle and the fish / Żółw i ryby
No comments:
Post a Comment