Tuesday, 23 December 2014

Living Museum of Gingerbreads

We spent the last weekend decorating and baking. And decorating even more. Christmas preparations in progress (already can't wait for decorating the Christmas tree!).

And that baking and decorating made me think of a very special visit that we paid to a very special place last August. What do I have in mind? And why is it connected with Christmas preparations? I'm about to explain it all.

Torun is famous for a few things. As the city of Copernicus. For its astronomical observatory (connected with the first one, obviously). And for gingerbread cookies. Do you get my associations now? I guess so.

When we were to go to Torun (spur of the moment thing, yet organised - yes, that's me), I thought we definitely have to see Copernicus (checked), go to the observatory (checked, will describe it soon enough, I promise) and go to the Living Museum of Gingerbreads.

Torun is a place with a long tradition of gingerbreads.We have legends about it, as a child, I read books about it. So, it is *a thing*.

I've been to Torun before, with my classmates, but in the observatory only, not in the museum. And it was so many years ago, that I don't even want to tell. This time, since we were going with kids and baking is so much fun, we decided that a visit to the Living Museum of Gingerbreads is a must. Once I googled it, I quickly e-mailed them to ask if they're open, if we can come with a buggy and if a little baby is also welcome. I also booked ourselves tickets for the time we wanted. They replied me within half an hour (which was a shock, but such a positive one) and all we had left was to be there on time. And pay for the tickets, of course.

Saturday came, we got into the car and off we were to Torun. When the hour came, we went to the museum, waited in the line to get our tickets and head upstairs to take part in *the ritual*. The whole place has inscriptions in (sort of) old Polish, there are antique tools on the walls. When we got to the first floor, I almost felt like I entered an old fashioned cottage from many centuries ago, although the place was pretty modern.

Then two people came to us, a man and a woman, dressed in old robes and gathered us in a circle in the middle of the room. They started telling us (in an old-fashioned way, again) about various spices that are added to the dough and what their role is. Some of us got to participate in the process of dough making (see Artur in the pictures?). No matter how lame it all might sound, it was actually a lot of fun. The comments they were both making made all of us laugh, both adults and kids. Finally, we were divided into smaller groups, each group had their table where dough and biscuit cutters were waiting for us. We all got to make one cookie for ourselves. And while we were waiting for the cookies to bake, we could buy something in a little gift shop in the back of the room.

Oh, and what might be important. You can take part in the whole thing also in languages other than Polish!


Ostatni weekend upłynął nam pod znakiem dekorowania i pieczenia. I znów dekorowania. Przygotowania świąteczne w toku (już się nie mogę doczekać ubierania choinki!). 

I to pieczenie i dekorowanie przypomniało mi o pewnej wyjątkowej wizycie w pewnym wyjątkowym miejscu, którą mieliśmy okazję odbyć w sierpniu. Co mam na myśli? I co to ma wspólnego z przygotowaniami świątecznymi? Już wszystko tłumaczę. 

Toruń znany jest z kilku rzeczy. Jako miasto Kopernika. Z obserwatorium astronomicznego (co jest, oczywiście, połączone z pierwszym skojarzeniem). I z pierników. Już wiecie, skąd moje skojarzenia? No właśnie. 

Kiedy mieliśmy się udać do Torunia (wyjazd spontaniczny, a jednak zaplanowany - tak, ja tak mam), stwierdziłam, że zdecydowanie musimy zobaczyć Kopernika (udało się), iść do obserwatorium (udało się i niedługo i to opiszę) i pójść do Żywego Muzeum Piernika.

Toruń słynie z długiej piernikowej tradycji. Są na ten temat legendy, jako dziecko czytałam o tym książeczki. Więc to nie jest taki sobie wymysł, to jest naprawdę *coś*. 

Byłam już wcześniej w Toruniu z klasą, ale w obserwatorium, nie w muzeum. I było to tak dawno temu, że nawet nie będę tego wspominać. Tym razem, jako że jechaliśmy z dziećmi, a pieczenie to świetna zabawa, stwierdziliśmy, że bez wizyty w Żywym Muzeum Piernika się nie obejdzie. Wygooglałam ich, napisałam mejla z pytaniem, czy otwarte, czy możemy przyjść z wózkiem i czy dziecko tak małe jak Paulinka nie będzie przeszkadzać. Odpowiedź dostałam mniej więcej w ciągu pół godziny (szok, prawda?). Zarezerwowałam nam bilety na wybraną przez nas godzinę. Pozostawało już tylko stawić się na czas. I wykupić bilety, oczywiście. 

Nadeszła sobota, wsiedliśmy do samochodu i ruszyliśmy w stronę Torunia. O odpowiedniej godzinie udaliśmy się domuzeum i ustawiliśmy się w kolejce po odbiór biletu, aby później udać się na piętro i wziąć udział w *rytuale*. Całe miejsce opisane jest w (czymś na kształt) staropolskim języku, na ścianach wiszą stare narzędzia używane przy wypiekach. Wchodząc na pierwsze piętro czułam się, jakbym weszła do izby starej chaty sprzed kilku wieków, choć miejsce było dość nowe. 

Przyszły do nas dwie osoby odziane w stare szaty i kazały nam się zebrać w kółeczku na środku pomieszczenia. Zaczęli nam opowiadać (znów używając czegoś na kształt języka starszego niż współczesny) o różnych przyprawach dodawanych do ciasta piernikowego i o ich funkcji w tymże cieście. Niektórzy z nas brali czynny udział w przygotowywaniu ciasta (widzieliście Arturka na zdjęciach?). Nieważne jak kiczowato i nudno może to brzmieć z mojego opisu, jest to poprowadzone w sposób naprawdę fajny, interesujący i zabawny. Komentarze sprawiały, że wszyscy wybuchali śmiechem, zarówno dorośli, jak i dzieci. W końcu zostaliśmy podzieleni na mniejsze grupy i przydzieleni do stołów, na których czekały na nas kawałki ciasta i foremki do wykrawania pierniczków. Każdy mógł zrobić dla siebie jednego pierniczka. A gdy czekaliśmy, aż się upieką, mogliśmy zakupić coś w sklepiku z pamiątkami mieszczącym się w tyle pomieszczenia.

A, i co jeszcze może mieć znaczenie. Cały pokaz przeprowadzany jest również w innych językach niż polski!

Our freshly baked gingerbreads / Nasze świeżo upieczone pierniczki

No comments:

Post a Comment