Saturday, 9 August 2014

Lalandia - part 1

Our next destination was Billund, Denmark. Why? Cause the original plan for the trip was to go to Disneyland, Legoland and Science and Natural History Museums. When I started searching for flight options and accommodation, I was close to skipping Billund altogether. But then we got Legoland tickets for Christmas (and I'm so grateful for it), so I had no choice but to include it in our trip itinerary.

We landed in Billund on Sunday evening. Very late evening. So we decided to go to Legoland on Tuesday, when we're already rested after the "disrupted" night. But what could we do on Monday then? No, we did not see the town. Apart from the airport - Legoland route, we saw nothing of it. And that was also just fields and meadows.

When I was browsing the Internet for information on Billund (whether it's just all about Legoland or maybe there's something more to it), I came across Lalandia. And pictures of pools, lots and lots of them. I thought "Ok, let's make Billund our resting zone". I didn't have to convince anyone. It was decided. Monday - aquapark in Lalandia, Tuesday - Legoland.

We got up late on Monday (that is around 8 o'clock), packed our bags and left the hotel. We didn't take the bus from the airport to Lalandia, just walked the way instead. It was hot. Hot and sunny. It felt so much like summer, although these were the last days of April. I definitely didn't expect such nice weather in Denmark, but I didn't mind either.

We got to Lalandia (which is situated right across the street from Legoland, by the way). A whole new world. There was a small playground outside the building, but rather for older kids. Artur could play there and, if I remember correctly, he did for a little while, but wasn't thrilled. We got inside and... found ourselves in a kind of a Mediterranean village! But that was just the beginning.

First, we wanted to look around the place and grab ourselves something for breakfast (kids ate at the hotel) and only then go to the pools. So we passed by bowling centre, casino, monky tonky land, gym... until we got to... Alaska, was it? Anyway, that part was winter-oriented for sure. We bought ourselves coffee and muffins, while Artur went searching for gold. There was also a ski slope next to us and an ice-skate rink. So many things in one place. Cool, huh?


Kolejnym naszym celem podróży było Billund w Danii. Dlaczego? Bo pierwotny plan wycieczki obejmował wizyty w Disneylandzie, Legolandzie i Muzea Nauki i Historii Naturalnej. Gdy zaczęłam szukać lotów i zakwaterowania, niewiele brakło, a zrezygnowałabym z Billund. Ale w prezencie gwiazdkowym dostaliśmy bilety do Legolandu (za co jestem bardzo wdzięczna), więc nie pozostawało nic innego, jak ująć Billund w naszych planach podróżniczych.
Wylądowaliśmy w Billund w niedzielę wieczorem. Późnym wieczorem. Więc stwierdziliśmy, że do Legolandu pójdziemy we wtorek, jak już odpoczniemy po skróconej nocy. Ale co mogliśmy robić w poniedziałek? Nie, nie zwiedzaliśmy miasteczka. Poza trasą lotnisko - Legoland, nie widzieliśmy ani kawałka miasteczka. A to co widzieliśmy i tak ograniczało się do pól i łąk.

Kiedy przeglądałam Internet w poszukiwaniu informacji nt. Billund (czy to tylko Legoland, czy może jest tam jeszcze coś), natknęłam się na Lalandię. I zdjęcia basenów, wiele, wiele zdjęć. Pomyślałam sobie "No dobra, to niech Billund będzie naszą strefą odpoczynku". Nie musiałam nikogo namawiać. Zostało postanowione. Poniedziałek - aquapark w Lalandii, wtorek - Legoland.

W poniedziałek wstaliśmy późno (czyli koło 8), spakowaliśmy się i opuściliśmy mury hotelu. Zrezygnowaliśmy z jazdy autobusem z lotniska do Lalandii. Wybraliśmy spacer. Było gorąco. Gorąco i słonecznie. W powietrzu czuć było lato, choć to były dopiero ostatnie dni kwietnia. Zdecydowanie nie spodziewałam się tak pięknej pogody w Danii, ale również nie miałam nic przeciwko.

W końcu dotarliśmy do Lalandii (która, tak przy okazji, mieści się po drugiej stronie ulicy od Legolandu). Zupełnie inny świat. Na zewnątrz był mały plac zabaw, ale raczej dla starszych dzieciaków. Artur mógł się chwilę pobawić i, jeśli dobrze pamiętam, nawet przez chwilę z tego skorzystał, ale nie był specjalnie zachwycony. Weszliśmy do środka i... znaleźliśmy się w śródziemnomorskiej wiosce! Ale to był dopiero początek. 

Najpierw chcieliśmy się rozejrzeć, zjeść jakieś śniadanie (dzieci jadły w hotelu), a dopiero później pójść na baseny. Więc przeszliśmy obok kręgielni, kasyna, monky tonky land (vel małpiego gaju), siłowni... aż dotarliśmy do... Alaski? Czy czegoś podobnego. Zdecydowanie była to zimowa kraina. Kupiliśmy sobie kawy i muffinki, a Arturek w tym czasie zajął się poszukiwaniem złota. Obok nas był również stok narciarski i lodowisko. Tyle różnych rzeczy w jednym miejscu. Fajnie, nie?


 Billund Airport / Lotnisko w Billund

No comments:

Post a Comment