It's time to get back to my trip story. I'm still focusing on our first stop - Paris. In fact, I'm still focusing on our first sightseeing day in Paris. Yes, that day was busy, yet so great.
As I've already mentioned, we started exploring Paris from its "outter" parts and moving slowly towards the touristy centre. We first climbed up (or drove up) the hill of Montmartre to see the Sacred Heart Basilica (Basilique du Sacre Coeur) and then we enjoyed ourselves on a merry-go-round ;)
What did we do next? Well, we had no special plan for "later", just a few things in mind "just in case". But the weather was so perfect and that was our first "real" day in Paris, that we decided to go for a walk. Where to? Simply ahead was the fist plan. But what good does that make, right? None, for me. We wouldn't have been Poles if we hadn't strolled down towards the Place Pigalle! Of course, we had to check out that place for ourselves! And no, we were not looking for any sex shops or erotica museums or any other sex-obsessed place. Definitely not our goal, although so easy to find there. We were looking for the best chestnuts ;) Yes, we knew in advance that we wouldn't find any there and that it's just a line, we're not that stupid. But we simply had to go there with this goal in mind, because... that was fun ;)
By the way, it was a fantastic walk. Right in the middle of a street, between the two lanes, was a strip of... park, should I call it? A shadowed alley with trees and benches (and toilettes every now and then, which is not that obvious in some places - London).
We continued the walk all the way to Moulin Rouge. One of the landmarks of Paris, so we had to be there, too. Or rather see the building. We looked at it, took a picture or two (or ten, in my case) and... walked forth for a bit longer looking for a place to grab something to eat.
We found this little creperie (I know, it's not a challenge to find one) just off the main road. Paulinka was asleep, the day was hot and sunny and the place was really small, so we decided to takes the crepes to go. While the guys were waiting for our food, I took Paulinka for a little "look around" the area. And what did we find just off the creperie? A park, squished between the buildings. It was small, but quiet and with a playground. A place where we could eat and rest and Artur (later with Paulinka as well) could have a bit of fun? We were so in! We spent like an hour and a half there (or maybe even longer) and we finally felt that we were on holidays. It was peaceful and it was fun. It was awesome!
And after all that, we still had enough time to see one more place that day... But you'll find out all about that the next time ;)
Czas na ciąg dalszy mojej opowieści powyjazdowej. Wciąż opisuję
pierwsze z miejsc, które zobaczyliśmy, czyli Paryż. A w sumie, to wciąż
opisuję pierwszy prawdziwy dzień, który w tymże Paryżu spędziliśmy.
Jak już wspomniałam,
zdecydowaliśmy się zwiedzać Paryż od zewnątrz do wewnątrz. Najpierw
wspięliśmy się (a raczej wjechaliśmy) na wzgórze Montmartre, aby
zobaczyć Bazylikę Najświętszego Serca (Basilique du Sacre Coeur), a potem pojeździliśmy sobie na karuzeli.
Co robiliśmy później? Cóż, nie mieliśmy żadnego konkretnego planu na "później", tylko kilka rzeczy przygotowanych "na wszelki wypadek". Ale pogoda była tak piękna i był to nasz pierwszy "prawdziwy" dzień w Paryżu, że postanowiliśmy
wybrać się na spacer. Dokąd? Po prostu przed siebie, taka była pierwsza
opcja. Ale co dobrego to daje? Nic, według mnie. Nie bylibyśmy
Polakami, gdybyśmy nie wybrali się w stronę Placu Pigalle! Oczywiście musieliśmy na własne oczy zobaczyć to miejsce! I nie, nie szukaliśmy sex shopów ani muzeum erotyki ani żadnych innych miejsc oscylujących wokół seksu. Zdecydowanie nie to było naszym celem, choć było tam tego naprawdę pełno. Szukaliśmy najlepszych kasztanów ;) Tak, zawczasu wiedzieliśmy,
że ich tam nie znajdziemy i że to tylko cytat z filmu, aż tak durni nie
jesteśmy. Ale po prostu musieliśmy tam pójść w takim właśnie celu, ponieważ... tak było zabawnie ;)
Tak przy okazji, to był wspaniały spacer. Na środku ulicy, pomiędzy
pasami ruchu, był pas... parku? Tak powinnam to nazwać? Zacieniona
alejka z drzewami i ławkami (i toaletami co jakiś czas, co wcale nie
jest oczywiste w niektórych miejscach - Londyn).
Szliśmy dalej, aż do Moulin Rouge. Jeden z punktów charakterystycznych Paryża, więc też musieliśmy tam być. A
raczej zobaczyć budynek. Popatrzeliśmy, zrobiliśmy zdjęcie lub dwa (lub
dziesięć, w moim przypadku) i... poszliśmy dalej jeszcze kawałek w
poszukiwaniu miejsca, gdzie moglibyśmy coś zjeść.
Znaleźliśmy małą creperie (wiem, że to nie jest wyzwanie, żeby jakąkolwiek znaleźć w Paryżu)
zaraz niedaleko głównej drogi. Paulinka spała, dzień był gorący i
słoneczny, a miejsce za małe, żebyśmy się tam z wózkiem pomieścili, więc postanowiliśmy wziąć naleśniki na wynos. Podczas gdy panowie czekali na jedzonko, my z Paulinką postanowiłyśmy się rozejrzeć po okolicy. I co znalazłyśmy zaraz za "creperią"? Park, wciśnięty pomiędzy budynki. Był mały, ale z placem zabaw. Miejsce, gdzie mogliśmy zjeść, odpocząć, a
Artur (później także z Paulinką) mogli się pobawić? Wszyscy byliśmy za!
Spędziliśmy tam z półtorej godziny (a może i więcej) i w końcu
poczuliśmy się jak na wakacjach. Było spokojnie i wspaniale. Po prostu
rewelacyjnie!
A po tym wszystkim mieliśmy czas, żeby zobaczyć jeszcze jedno miejsce tamtego dnia... Ale o tym przeczytacie następnym razem ;)
No comments:
Post a Comment